poniedziałek, 2 listopada 2009

Manewry lotnicze

Rano chciało mi się spać - jak zwykle. Łóżko wołało do mnie i kusiło ciepełkiem. Kołderka na głowę i... Nie. Nic z tego! Nie wkopałam się z powrotem w pierzynę. Zjadłam śniadanie, sprawdziłam kto nie ma racji w Internecie, zakasałam rękawy i... do roboty!

Na początek rozlałam wodę ze słoika na biurko i sobie na nogę. Woda nie była czysta - bo z płukania pędzli - uratowałam jednak wszystko, co się zalało. Strat nie ma. W międzyczasie usłyszałam jednak ciekawy dźwięk za ścianą. Coś jak startujący śmigłowiec. Za chwilę był to już śmigłowiec krążący. Po parkiecie. Zawsze miałam wrażenie, że cykliniarka jest głośniejsza. Może jakiś postęp techniczny się dokonał, bo to nie było nic co mogłoby doprowadzić moją głowę do eksplozji.

Ucieszyłam się - odechciało mi się spać, już nie słyszałam, jak łóżko woła, śmigłowiec krążył. Postanowiłam napisać o tym, bo często mówi się, że remonty to zmora. Nie - czasem przyjemnie jednak posłuchać, że ktoś jest tam za ścianą i też coś szlifuje :)

Ach - no i ważna sprawa. Zaczęłam dokarmiać ptaki. Sikory i gawrony. Na razie tylko te drugie podbierają orzechy z parapetu. Sikorki były z wizytacją, jak jeszcze nie wysypałam słonecznika. Popatrzyły na orzech wielkości ich głowy i stwierdziły że za duże do transportu. W końcu to nie jaskółki afrykańskie...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz