niedziela, 18 grudnia 2011

Przeprowadzka cz. 1

Za mną już trudy przenosin: pakowania, wyrzucania, rozdawania, przerzucania. Darcia, niszczarkowania, oddawania oraz zakupowania. Za mną przejazd z kwiatkami nad głową i całym dobytkiem upchniętym do drugiego samochodu (większego znacznie od osobówki). Przeprowadziłam się, rozpakowałam, osiadłam. I nikt mnie stąd nie ruszy. Zaczynam być kurą dolnośląską.

Jeśli ktokolwiek z Was się przeprowadzał (a nie wątpię, że większość), wie zapewne, że to jedna wielka rewolucja. Opiszę Wam z grubsza, jak to wyglądało u mnie. Podejrzewam, że przeprowadzki to w mojej rodzinie taka tradycja występująca co drugie pokolenie. Moja babcia robiła to co najmniej osiem razy. Zapytana, co może mi poradzić jako doświadczony nomad, odpowiedziała: DUŻE PACZKI. Starałam się zastosować do tej rady.

W Jysk zakupiłam wielkie torby foliowe, w które sprzedawcy pakują zakupy o większych gabarytach. W torby wpasowała się cała nasza kurnikowa garderoba. Zaopatrzyliśmy się - w tymże sklepie (nie reklamuję, nie :)) w torby do kołder. Praktycznie, oprócz kołderek, kocy, zasłonek wpakowałam tam jeszcze nieco garderoby. Udało mi się nawet upchnąć w nich buty. Zapchaliśmy wszystkie kartony i skrzynki jakie mieliśmy. Niestety - nie udało się nam zrealizować zasady DP - nasze paczki były przedziwnie małe i lataliśmy z nimi milion razy do samochodu. Samochód został załadowany do połowy wysokości. Na wierzch wskoczyły nasze rowery. Była to jedna wielka góra dobytku państwa chomików. Tak - byliśmy przerażeni, jakimi chomikami jesteśmy.

Podczas pakowania nasz dom opuściło około 20 toreb śmieci. Do schroniska pojechały kołderki, których nie używaliśmy. Brat dostał w spadku masę książek, płyt i innych atrakcji (on też jest chomikiem, ale przeprowadzać się nie musi). Reszta rodziny została obdzielona ubraniami, część przekazaliśmy potrzebującym. W pewnym momencie byłam już tak zmęczona pakowaniem, że sentymenty przy pozbywaniu się rzeczy poszły sobie w kąt. Samo niszczenie starych dokumentów zajęło mi cały dzień. Brat wchodząc do naszego mieszkania skwitował ogólny obraz: "wygląda to jak ewakuacja ambasady". I było to bardzo trafne podsumowanie, bo wszędzie walały się ścinki z niszczarki a my biegaliśmy z obłędem w oczach po pokojach.

Ewakuacja ambasady :)
Dzięki pomocy rodziny i pana od transportera udało się w jeden wieczór spakować cały nasz dobytek. Następnego dnia wyruszyliśmy w Polskę.

O rozpakowywaniu i wrażeniach z nowego miejsca będzie kolejny wpis, żebyście mnie nie znienawidzili za kilometrowe teksty :)) Miłego wieczoru/dnia/czegokolwiek.