poniedziałek, 30 sierpnia 2010

Drugi wpis pod rząd ...bo lubię :)

Mała Mi zaprosiła mnie do zabawy. Bardzo miłej i fajnej niezwłocznie więc zabieram się.

Mam wymienić 10 rzeczy, które lubię a potem 10 osób, które tu zaglądają poprosić by napisały co lubią one. Poprosić na ich blogach w komentarzu.

Zaczynam więc:

1. Lubię zapach ściółki leśnej po deszczu. Las koniecznie mieszany.

2. Lubię pomidory z dziadkowego ogródka (właśnie zajadam).

3. Lubię gotować i jeść w dobrym towarzystwie.

4. Lubię poranki pod względem spokoju, ciszy i świeżości powietrza (jak widać węchowiec ze mnie).

5. Lubię obserwować ptaki.

6. Lubię przyrodę z całą tą jej zielenią.

7. Lubię fotografować.

8. Lubię swoją pracę.

9. Lubię oglądać filmy i kino samo w sobie (pod warunkiem, że fotele są wygodne).

10. Lubię mieć w pobliżu siebie kochane osoby.

Mogłabym tak w nieskończoność, bo jeszcze knedle lubię i lody miętowe i lato i wiosnę :))) Są sprawy i rzeczy, które wychodzą daleko poza "lubię" dlatego tak mało tu o mojej drugiej połowie - to po prostu inna liga :)

Zapraszam do zabawy:

Doro
Beattę
Anullę
Majlooka (Maję znaczy),
Aleksandrocholika,
Kaś,
Didżejkę,
Bajerowicz niejaką :),
Lotnicę (żeby zapomniała na chwilę o palcu, zębie i sadystycznych dohtorach),
Nivejkę czyli Zołzę

No. Do roboty Panie Drogie!

Gdzie słońce? Oddawać!

Ja wiem, że pytanie trochę idiotyczne, bo Słońce jest tam, gdzie zwykle. Powinnam raczej zapytać: "gdzie z tymi chmurami (pcha się)?" Jest to jednak pytanie rzucone w próżnię, bo kto się pcha z chmurami - tego już nie wiem.

Zaczyna mnie brać pierwsze od bardzo długiego czasu przeziębienie. Staram się nie dać, bo w nadchodzący weekend wesele kolegi. Ja natomiast siedzę tu i głowa mi pęka a dreszcze trzęsą całym mym jestestwem. W domu zimno. Stąd pytanie.
Możnaby te chmury na trochę jeszcze rozdmuchnąć, czy jakoś? Bo ja tu marznę! I źle się się czuję. Tak w ogóle to czy ktoś mógłby przesunąć tą jesień na termin późniejszy? Zimę natomiast skrócić do niezbędnego minimum (dwa tygodnie ze śniegiem w święta)? My się tu śmiejemy z dowcipów o Syberii, a u nas to samo: dziewięć miesięcy zimy a potem lato i lato... BTW - słyszałam, że to powiedzenie hiszpańsko-portugalskie, tylko "lato" należy zamienić na "piekło". Ja chcę lata, ja się nie zgadzam na brak ciepła, zieleni i pomidorów z krzaka!

Co prawda jeszcze nie październik, ale już niebawem:

wtorek, 10 sierpnia 2010

Bociany, bociany... wszędzie bociany!!!

Wybraliśmy się dziś wieczorkiem z Mężem moim na rowerową przejażdżkę. Ponieważ lubimy kiedy endorfiny wydzielają się w naszych organizmach, nastawieni pozytywnie wyskoczyliśmy z rowerami na powietrze. Po wczorajszym rowerowaniu mieliśmy mały niedosyt. Zabrakło nam mianowicie 2 km do pięćdziesiątki. Zwykle niepełny wynik kończy się dokręcaniem brakujących kilometrów po osiedlowych ulicach - tym razem aura nam nie pozwoliła. Dziś więc stwierdziliśmy, że zrobimy jakieś 12 do okrągłości. Potem dowiedziałam się, że dobrze byłoby 16 (nie wiem skąd ten pomysł - w ogóle nie jest to okrągła suma ;)) ostatecznie wykonaliśmy plan 22 km.

I trafiła nam się gratka nie lada! Jadąc przez okoliczne miejscowości podziwialiśmy ciągniki, kombajny, domy i hacjendy i wille. Ja jak zwykle obserwowałam (oprócz bacznego skanowania ruchu drogowego i dziur w nawierzchni) ptaszorki: wróble, jaskółki i co tam tylko latało. W pewnym momencie Mąż mój zadziera głowę i pokazuje: bocian. Na latarni nad naszą głową. Buźki roześmiały nam się, bo zwykle to bocian w gnieździe (choćby na latarni). No i zaraz zmartwiliśmy się, bo ZNOWU nie wzięliśmy aparatu! Trudno - stwierdziliśmy, że może jutro przyjedziemy znów, bo pewnie bociek ma gdzieś w pobliżu gniazdo i sobie skacze po latarniach wieczorami. Cóż - ujechaliśmy ze 20 metrów a na dachu pobliskiego domu - znów bociek. Krzyczę - tam, tam jest drugi! Cieszymy się, bo dwa to już coś. Mieszkańcy wsi patrzą już na nas nieco dziwnie. Szczęśliwi przejeżdżamy obok domu z boćkiem, odwracamy głowy i na następnej latarni widzimy dwa na raz. Na słupie energetycznym kolejne dwa. Oczy mamy jak koła młyńskie, jedziemy powoli i za wzniesieniem naszym oczom ukazuje się widok: na co drugiej latarni siedzą bociany (no teraz już drzemy na sobie szaty i wyrywamy włosy z głów - czemu nie wzięliśmy aparatu?!!!). Zaczynam liczyć - do końca drogi widzę 29 bocianów!

Decydujemy, że nie możemy tak tego zostawić i wyciągamy komórkę. Jest już zmierzch, kiepsko widać, ale robimy foty komórką, może chociaż jedno wyjdzie - na pamiątkę.
Chwyciliśmy boćki na latarniach - jeden wspaniale przeleciał mi nad głową. Stałam i gapiłam się jak dziecko, bo nigdy boćków z tak bliska nie widziałam. Na latarni a i owszem siada kos, kawka, sierpówka, dzięcioł nawet... ale bocian? Nacykaliśmy fot - wyszły, jak wyszły - ot, kiepawo, ale coś tam widać:


bocianki
Jeśli myślicie, że to był koniec mojego liczenia to nieeeee :) To, że droga ma zakręt nie znaczy, że się przygoda kończy. Liczyłam bociany dalej: na domach, na drzewach, na latarniach, szybujące nad polem. Doszłam do 48 i przestałam, bo niechybnie wpadłabym pod jakiś samochód jadąc zygzakiem po ulicy. Później tylko pokrzykiwałam - o tam, i tam! Bociany były wszędzie! Były piękne i siedziały gdzie okiem sięgnąć.

Oszacowałam, że było ich ponad 60 (słownie: sześćdziesiąt!). Nie widziałam czegoś takiego jak żyję. Cieszyliśmy się, jak dzieci. Nasza rowerowa wyprawa okazała się być cudna. Teraz aparat będziemy trzymać przy drzwiach w przedpokoju :). Chociaż ciężko będzie przebić tak wspaniałe wydarzenie, jak dzisiejsze!