niedziela, 15 marca 2015

Blog raz na rok

Zaskakuję sama siebie - zaglądam na bloga i stwierdzam, że to już rok, jak mnie tu nie było. Myślałam o Królestwie Domowym i zastanawiałam się, czy po prostu nie zamknąć tego rozdziału jeśli tak długo nic tu nie robiłam. Hm - szczerze mówiąc nie zdecydowałam jeszcze. 

Bo tak: ten blog to taki kurzy blog - ani kulinarny, ani poradnikowy, nie zahacza też o perfekcyjną panią domu - do tego mi daleko. Troszkę to pamiętnik, trochę kanał komunikacji z przyjaciółmi i znajomymi. Trochę też miejsce, gdzie poznaję Was - internetowych podróżników. 

I nagle roczna przerwa. Bo... kura po prostu poszła do pracy! Poszła i tam utknęła. I jest zmęczona, wkurzona, ale ma sporo ciekawych przemyśleń. 

Ponieważ nadal mam w planach mieć swoje królestwo - własny dom - gdziekolwiek mnie rzuci, postaram się reanimować tego bloga i pisać dopóki go kiedyś nie wybuduję. A potem pisać z królestwa, niestrudzenie.

Na razie ogłaszam mały stan wojenny - robota wdarła się na terytorium domowe i próbuje przejąć władzę. A ja mam zamiar bronić go dziobem i pazurem!

wtorek, 11 marca 2014

W marcu jak... na wakacjach

Tu Kura. Nie utonęłam na basenie, ale trochę - można by rzec - odpłynęłam. Po perypetiach męża z pracą, zmaganiem się z bezrobociem w święta, wylądowaliśmy w 2014 roku na Śląsku. Tak - Kura się przeprowadziła z Kurem, znaczy Mężem, i zamieszkuje tak zwany GOP. Dopiero oswajam się z otoczeniem, ludźmi, zwyczajami, komunikacją miejską  i  innymi atrakcjami. Jeśli ktoś prześledzi wpisy wstecz to na pewno trafi na ten, w którym przeprowadzałam się do Wrocławia. Zaczynamy być zatem weteranami przenosin wzdłuż i wszerz Polski. Jeśli ktoś zapytałby: "- A nie żal ci,  ten Wrocław taki piękny..?" odpowiedziałabym, że trochę żal.  Najbardziej znajomych - w końcu nie znaliśmy tam nikogo, a gdy wyjeżdżałam to już z kilkorgiem zacieśniałam więzi. Sam Wrocław da sobie radę bez Kury i Kura bez niego też. Szkoda tylko tych tras rowerowych, które miałam opracowane na szybkie przebieżki po okolicy. Teraz trzeba szukać nowych. Nic jednak złego co by na dobre nie wyszło. 
Mieszkam obecnie obok lasu i stawów, za oknem mam ptasio rozśpiewany zielony skwer, w śródmieściu basen świeżo po remoncie, gdzie zaraz po zrobieniu odpowiedniej ilości długości idę się potarzać w bąbelkach. Centrum Kultury działa prężnie, Opera również, centrum handlowe z kolei mam pod nosem. No i mnóstwo rzeczy do zwiedzania i oglądania. Tak, hałdy też są. I węgiel. I śląska gwara. I nawet tąpnięcia bywają. Ale jeśli sobie ktoś wyobraża że wychodzę z domu i brodzę po kostki w jakimś żużlu dusząc się od dymu w drodze do sklepu to... nie. W ogóle, kompletnie nie tak. A jak to napiszę następnym razem. I może jakieś zdjęcia będą. 

poniedziałek, 14 października 2013

Zaczynam pływać. Mimo bycia kurą.

Na naukę pływania nigdy nie jest za późno. I nawet kura może się nauczyć. Ja co prawda pływać umiem, ale żabą. Ale kura - żabą, no jak to brzmi? Postanowiłam zatem nauczyć się pływać kraulem. Koleżanka, która już piąty raz zmienia kurs zaproponowała mi, żebyśmy poszły na naukę pływania metodą Total Immersion, bo "może w końcu się czegoś nauczy". Ponieważ zetknęłam się już wcześniej w teorii z tym wynalazkiem czytając książkę Tima Ferrisa "4-hour body", przyklasnęłam pomysłowi i zapisałam się bez zastanowienia. Wydając, przy okazji, wszystkie moje oszczędności (ała!).

Postanowiłam, że zacznę tu opisywać moje zmagania, bo może są takie dziewczyny, które chcą, ale się boją, albo przekładają, albo twierdzą, że im się nie uda. A to wcale nie musi tak być. 

Kura w basenie daje radę!
Zawsze uwielbiałam wodę (i tak jest do tej pory) i chciałam w niej siedzieć w nieskończoność. Nawet kosztem zamienienia się w rodzynek i odmoczenia linii papilarnych. Do tej fazy nigdy jednak nie doszłam, ponieważ dość szybko zaczynałam szczękać zębami z zimna i kierować się w stronę suchych, ciepłych rejonów...

wtorek, 8 października 2013

Goździki jesienią. Na balkonie.

Wiosną wysiałam w donicy na balkonie goździki chińskie. Nie miałam większych nadziei na to, że coś wyrośnie, bo nasionka były przeterminowane. Dorzuciłam do doniczki maciejkę, żeby wyrosło cokolwiek i podlewałam. Maciejka pachniała całe lato, udało się również wyrosnąć goździkom. 

Cieszące oko goździki na kuchennym parapecie
Kilka rozkwitło i cieszyłam się piękną, głęboką czerwienią kwiatków. Nadeszły chłodne dni, zimne noce, a tu nagle część moich roślin zaczęła szalone kwitnienie.

sobota, 5 października 2013

Tiramisu i likier kawowy. W sam raz na chłodek za oknem.

Popołudnie, popołudniem, a tu się noc zrobiła. Ale jak obiecałam tak przepis się pojawić musi. Od razu uprzedzam, że źródłem przepisu są Internety, a link do źródeł, z których robiłam tiramisu w porcji o połowę mniejszej podaję na końcu posta.

Tiramisu do tej pory kojarzyło mi się z mało smacznym deserem, który kiedyś jadłam w jakiejś kawiarni. Żadna rewelacja - słodkie, mdłe i gorzkie na raz. Potem unikałam go, tak jak unikam tortów wszelkiej maści, bo nie przepadam za kremami i innymi takimi wynalazkami. Odważyłam się jednak zrobić tiramisu sama, bo wierzyć mi się nie chciało, że to takie nijakie w smaku. A i jakaś dziwna ochota na słodkie mnie naszła. Wykopałam przepis, który zmotywował mnie do wykopania kolejnego przepisu i w ten sposób powstały: tiramisu oraz likier kawowy. Tiramisu zniknęło migiem, likier jeszcze się broni. Ale już niedługo, bo jutro urodziny Męża Kury. Co za tym idzie zostało zrobione Tiramisu Urodzinowe Tortowe, czyli po prostu w tortownicy. I tenże przepis wraz z obrazkami zamieszczam poniżej.

Zacznijmy zatem!!!
Tiramisu, składniki:
  • 500g serka mascarpone
  • 7 żółtek (jeśli jaja duże są)
  • 7 łyżek cukru
  • 1,5 paczki podłużnych biszkoptów (mowa o Lady Fingers firmy San i nie, nie jest to reklama żadna - po prostu z tych biszkoptów robiłam)
  • ok. 250ml mocnej kawy (4 łyżeczki kopiaste zaparzane w dzbanuszku)
  • 5 łyżek likieru kawowego (moje były czubate bo likier w lodówce gęstnieje)
  • kakao gorzkie do oprószania
Narzędzia tworzenia:
  • mikser
  • miska do ucierania żółtek (ja miałam wielki kubek - mocno ponad 0,5l)
  • miska na serek/masę
  • miska z płaskim dnem do maczania biszkoptów
  • sitko do oprószania warstw kakao
  • tortownica
  • łyżki do gmerania nimi po miskach


piątek, 4 października 2013

Jesień, jesień... i co z tego?

No tak - troszku się zimno zrobiło i wrzody dają znać. Ale mimo wszelkich przeciwieństw losu kura musi dawać radę. No i jakoś daje. Opieprzona przez przyjaciółkę, że od czasu soczewicy nic ciekawego nie napisałam, dzisiaj po południu postanowiłam wrzucić wpis jak robię tiramisu. Drugi raz w życiu. Pierwszy raz był w zeszłym tygodniu. Wolałam wówczas nie fotografować, żeby nie dokumentować ewentualnej katastrofy a okazało się, że wyszła pychota nieziemska. Podzielę się zatem przepisem wykopanym z internetów w wydaniu kurzym. Dorzucę do tego przepis na likier kawowy własnej roboty, który został wykorzystany do deseru. Nie użyłam amaretto ani innego kupnego alkoholu bo - wybaczcie - dla dwóch łyżek nie będę drenować portfela, a efekt i tak wyszedł piorunujący.

Zadanie domowe - przygotujcie się na robienie tiramisu nucąc poniższą piosneczkę o jesieni:


Do popołudnia zatem! Kura domestica.

środa, 3 kwietnia 2013

Soczewica - z czym to się je?

Do napisania o soczewicy skłoniło mnie parę rozmów i zasłyszanych historii na temat tego, że soczewica niby coraz bardziej popularna a jednak jest wciąż mało znana. Moi rodzice soczewicy nie jedzą w ogóle, moja babcia z soczewicą ma jakieś religijne skojarzenia, w dodatku złe (ę?), a moi znajomi byli zaskoczeni, kiedy jedli u mnie pasztet - myśleli, że to z mięsa.

Soczewica - ki diabeł?

Soczewica to bardzo zdrowa roślina strączkowa. Zawiera dużo składników mineralnych i witamin. Została nieco zapomniana, ale jest sukcesywnie "odkopywana" przez wegetarian (pewnie dlatego się nią zainteresowałam). Z powodzeniem można ją stosować do diety wysokobiałkowej - duża jego zawartość to podstawowy atut soczewicy.

Paleta smaków

Jest kilka rodzajów soczewicy - brązowa, zielona,czerwona, żółta, puy. Każda z nich charakteryzuje się innym smakiem - czerwona i żółta są słodsze, natomiast soczewica puy to odmiana francuska. Ponoć najsmaczniejsza na świecie. Niestety, nie miałam okazji jej próbować.

Soczewica zielona i czerwona

Dla leniwych i niecierpliwych

W przeciwieństwie do grochu, fasoli i innych strączkowych nie wymaga namaczania przed gotowaniem. Jeśli jest świeża gotuje się od kilku do kilkunastu minut. Dlatego potrawy z soczewicy można przyrządzić migiem. Do większości potraw gotuję dwa rodzaje soczewicy (zieloną i czerwoną), oba w jednym garnku z tym, że najpierw wrzucam zieloną a w połowie gotowania dorzucam czerwoną. Nad soczewicą trzeba stać pod koniec gotowania, bo bardzo łatwo się rozgotowuje. Również solimy ją na samym finiszu.

Co z soczewicy?

Soczewica ma wiele zastosowań - od zup, przez dodatki do ryżu, sałatek, pasty aż po kotlety i pasztety. Ja lubię właśnie pasztet, kotlety oraz pierogi z soczewicy. Przy czym te ostatnie uwielbiam wręcz i mogę się nimi zajadać po pachy. W internecie znajdziecie mnóstwo przepisów na potrawy z soczewicy, ja natomiast postaram się w którymś z kolejnych wpisów pokazać Wam jak robię pierogi z soczewicą.