czwartek, 19 listopada 2009

10 lat młodziej... albo i więcej

Nie ma to, jak poczuć się młodziej. A to dzięki uroczemu bólowi zęba. Nie - nic mi się nie psuje, absolutnie. Moja ósemka przypomniała sobie, że musi się wydostać na świat! Rewelacja! Ale dlaczego przez mózg?
Dzięki jej usilnym staraniom mam stan zapalny, rzuciło mi się na zatoki a kłujące nerwobóle wbijają mi się jak gwoździe w skroń. A potem świdrują w szczęki, ucho i takie tam inne rejony. Cieszę się, że przestało mnie boleć tak ogólnie. Chodzenie po ścianach jakoś nigdy mnie nie pasjonowało a wyć mogę i bez tych atrakcji.

Powróciłam do świata półżywych i zaczynam kontaktować. Wczoraj zrobiłam nawet kotlety. Poważnie - to był wyczyn, bo ból to najgorsza rzecz, jaka może się przydarzyć. Jeśli komukolwiek wyrzynają się boleśnie ósemki to należy go izolować i dokarmiać płynnymi pokarmami. Nie zadawać pytań, nie wymagać. Być pomocnym - wystarczy.

Jutro mam nadzieję powitać dzień w zdecydowanie lepszej formie. Może uda mi się jakoś przespać dzisiejszą noc w całości.

niedziela, 15 listopada 2009

Koszmary doczesności

Ketonal forte, antybiotyk, ręcznik z lodem.
Od 37 godzin nie śpię. Przeplatanka otępienia bólowego z otępieniem znieczuleniowym.
Trochę się też popłakałam - przyznam się.

Moje zasmarkane Słońce... ech - mam niesamowity skarb w domu. Spędził w kuchni ostatnie trzy godziny. Narobił sałatki na kilka dni, posprzątał. A chory przecież - mógłby zalec plackiem i palcem nie kiwnąć.

Przechodziłam obok lustra - spojrzała z niego potargana, blada strzyga z podkrążonymi oczami, w wymiętym szlafroku. Mega seksi, nie ma co...

A ząb pulsuje w rytmie cza cza.

sobota, 14 listopada 2009

Wolę przeziębienie

Moje Słońce - zasmarkane. Pije ziółka, łyka tabletki, śpi, potem siedzi przed kompem, kicha i pociąga nosem. Wygląda marnie i widzę, że czuje się również marnie. Aczkolwiek Słońce stwierdza, że samopoczucie ma  świetne, bo takie ogólnie zwisająco - powiewajace. Zero stresu znaczy. A mnie dzisiaj obudził ból zęba. Jak to jest - ja się pytam - że chodzę do dentysty przez miesiąc z zębem, który nie boli, ale jest do remontu, i jak tylko uda się naprawa to ni z tego ni z owego zaczyna boleć jakiś zupełnie inny ząb? Czy to tak, że jak już się zaczęło to koniec - trzeba zasuwać non - stop? Buu... Czeka mnie połknięcie na noc jakiejś tabletki (chyba ostatniej jaką mam) i muszę powiedzieć, że wcale mi mój stan nie odpowiada. Wolę się przeziębić, niż mieć ból zęba.













 Na pocieszenie moją stołówkę odwiedzili stali bywalcy :

 sikor, kawka i sikorka
(różnica między sikorkami jest taka, że lady ma wąski paseczek na brzuszku, a sikorek szeroki, kawek jeszcze nie rozróżniam).

Ha - dzisiaj zauważyłam dopiero, że na fotach są dwa różne gatunki sikorek.
Po lewej - bogatka, po prawej - sikora modra.  
Znaczy, że idzie mi na lepsze...

Idę sobie cicho kwiczeć w kątku...

piątek, 13 listopada 2009

Stona www - jak założyć?

Moja znajoma wysłała mi dramatyczne wołanie o pomoc. Chce dziewczyna założyć stronę i utknęła na formularzu, w którym stoi:
"Przed zarejestrowaniem oraz później, w trakcie działania, zgłaszana domena musi posiadać przynajmniej dwa poprawnie skonfigurowane oraz działające, obsługujące ją nameserwery (primary i secondary). Obydwa nameserwery muszą być różne, najlepiej, jeśli zlokalizowane są w różnych sieciach. Formularz zgłoszeniowy pozwala na zgłoszenie dodatkowych (do czterech) nameserwerów. Zgłoszenia domen, których nameserwery nie działają poprawnie, nie będą rozpatrywane." 

- chciałabym tam mieć swoją stronkę, ale nie kumam tego z tymi nameserwerami - napisała zrozpaczona na gg

Postanowiłam pomóc, więc napisałam specjalnie dla niej (jest malarką - to istotne) poniższą historię:

     Mieszkasz w pokoju z kuchnią w bloku. MIESZKANIE duże nie jest - ścian mało i obrazy się już nie mieszczą. Tym bardziej, że (teoretycznie) zapobiegawczo zawsze malujesz jeszcze kopię do każdego swojego obrazu, gdyby oryginał został ukradziony przez wielbiciela. Nie wszyscy znajomi mogą obejrzeć te obrazy, bo niektórzy mieszkają daleko i nie mieliby gdzie nocować (za małe mieszkanie).

     Stwierdzasz, że w tej sytuacji musisz postawić DOM. Zalet jest wiele, m.in. będzie można powiesić na ścianach wszystkie obrazy. Będą mogli je obejrzeć znajomi z zagranicy, bo masz pokoje dla gości. Znajdujesz ZIEMIĘ - okolica piękna i tania, aczkolwiek miejscowość nazywa się SZAMBO. Machasz na to ręką i stawiasz ten wymarzony DOM. Na kopie swoich obrazów musisz mieć DRUGI DOM. Wieś ma takie przepisy, że sama Ci taki stawia, kawałek dalej na INNEJ ZIEMI : w SZAMBIE 2. 

     No tak - możesz w końcu zaprosić do DOMU swoich znajomych, którzy jeszcze nie widzieli Twoich obrazów, tylko jest problem... Trochę głupio brzmi "Wpadnijcie do mnie do SZAMBA". Postanawiasz nazwać swój dom STOKROTKA i postawić na drodze strzałki, żeby goście trafili doń nie zauważając przy okazji tej okropnej tablicy z nazwą miejscowości.
     Okazuje się jednak, że  nie można ot tak sobie nazwać domu STOKROTKA, bo komisarz w miejscowości musi sprawdzić, czy już ktoś inny nie ma domu STOKROTKA (wtedy o pomyłkę nie trudno). Jeśli nie ma drugiej STOKROTKI to w końcu robisz w niej imprezę a żaden z Twoich znajomych nawet nie wie, że mieszkasz w SZAMBIE. Pan z poczty też wie, że jak przychodzą listy do STOKROTKI to ma Ci je dostarczać.

     Czasem może się zdarzyć, ze Twój DOM ulegnie podtopieniu. Wtedy gości zapraszasz do drugiego domu w SZAMBIE 2, a komisarz osobiście przestawia strzałki z napisem "Do STOKROTKI" kierując gości do DRUGIEGO DOMU.

teraz legenda:
MIESZKANIE - twój komputer
ZIEMIA - serwer (primary nameserver)
DOM - Twoje miejsce na serwerze
SZAMBO - nazwa pierwszego serwera (primary nameserver's name)
INNA ZIEMIA - drugi serwer (secondary nameserver)
SZAMBO 2 - nazwa tego drugiego serwera (secondary nameserver's name)
DRUGI DOM - twoje miejsce na drugim serwerze
STOKROTKA - twojadomena.art.pl czyli Twoja nazwa miejsca na serwerze (jednym i drugim)

 
 Nie wiem, czy to pomoże, ale na pewno jest barwniejsze od zacytowanego formularza. 
 

czwartek, 12 listopada 2009

Pogrom ziarna

 Żarłoczne sierpówki - urocza, słodka parka.
Nie ma to, jak wejść do talerza i się nawpychać słonecznika.

Bezsenność i ciemności

Coś nie mogłam dzisiaj spać. Zasnąć udało mi się 0:30, a już 3:30 nie spałam. I tak właśnie siedzę po trzech godzinach snu, ziewam, ale mam wrażenie, że zasnąć teraz nie dałabym rady.
Mieszkanie, które zajmujemy, w nocy wydaje różne dziwne odgłosy. Jeden z nich jest szczególnie wkurzający. Pukanie w grzejniku. Od wczoraj jest całkiem zakręcony, ale to nie przeszkadza mu w tym, żeby co 10 minut wydawać z siebie odgłos, jakby ktoś pukał w niego z namolną regularnością. A kiedy zrobi się już cisza (to znaczy słychać tylko szum wody w rurach) i człowiek zasypia to w decydującym momencie on znowu zaczyna pukać! I tak co noc słychać to pukanie, ponadto jest jeszcze plumkanie z toalety (wyregulować się nie da - próbowałam), do tego dochodzą jakieś stuki okienne oraz dachowe. I jak człowiek się obudzi w środku nocy - jak dzisiaj ja - to zero szans na ponowne zaśnięcie, jeśli się nie ma odpowiedniej motywacji.
Nie wiem, kiedy mi się znowu zachce spać, ale mam nadzieję, że zanim sąsiedzi zaczną szurać, wiercić i burzyć ściany :)

Co do ciemności - prawdziwa plaga awarii. W przedpokoju sześciożarówkowy kinkiet wysiadł cały. Po rozkręceniu żadnych widocznych oznak zepsucia nie wykazuje. Właściwie po rozłożeniu i złożeniu mógłby zadziałać, ale nie działa. W dużym pokoju z trzech lampek punktowych została jedna - też nie wiadomo, co się zadziało, bo pojedyncze lampy wydają się być nierozkładalne, a same halogeny są dobre.
Konstrukcja pt "gwiaździste niebo" w kuchni została na razie wyłączona z użytku - po stwierdzeniu aromatu przypalanych krakersów, dobywającego się gdzieś z pawlacza, stwierdziłam przepalenie się przewodów biegnących do transformatora, bo druty wylazły z kostki powodując zwarcie i topiąc ją przy okazji.

W chałupie ogólnie więc jest półmrok i coś ciągle stuku-puka. Można otwierać zamek strachów.

Przy okazji pochwalić się trzeba - zdjęcie ptaszorków z poprzedniego wpisu było wczoraj foto dnia na jednym z portali internetowych. Dumna jestem, że sikorki i kawka załapały się na takie wyróżnienie. Należy im się :)

poniedziałek, 9 listopada 2009

Ptaki

Od kiedy siedzę w domu, częściej wyglądam za okno. Nie, nie w celu gapienia się sąsiadom w okna - raczej wyglądam i marzę żeby ich nie było. Tylko las, łąka, albo jakieś pole. Wyglądam więc i wypatruję przyrody. Zieleń odpręża i działa dobrze na oczy, gapię się więc na drzewa. Na drzewach często przysiadają sobie ptaki, więc przyglądam się skrzydlatym przyjaciołom. Wiosną i latem robią tyle przyjemnego hałasu. Zimą natomiast dają się karmić.

Przyznam się, że nigdy nie miałam okazji mieć w pełni funkcjonującego karmnika dla ptaków. Kiedyś robiliśmy taki w szkole, ale ja mieszkałam wtedy na jedenastym piętrze betonowego blokowiska, więc nic tam nie przyfruwało.
Teraz mam duże drzewo za oknem i dużo czasu. Wypatrzyłam, jakie ptaki kręcą się po okolicy i spróbowałam się z nimi dogadać. Karmnika jeszcze nie mam, ale do wybadania sytuacji wystarczyła mi skrzynka balkonowa.
Efekt:

Sikory i Kawka :)

środa, 4 listopada 2009

Klopsy i kartoffel

Klopsiki udały się. Zamieszczam przepis.
Przepis nie jest mój, tylko sieciowy - adres niestety mi zjadło, więc napiszę po prostu co zrobiłam :)

Potrzeba:
1 paczka mięsa mielonego - moja miała około 0,6 kg
1 jajko
1 cebula
bułka tarta
natka pietruszki
przyprawy: pieprz, sól, papryka słodka, inne jak ktoś lubi inne (ja mam swoja czubrycę czerwoną)
olej

skład sosu:
bulion (mój był z kostki sztuk 1)
koncentrat (4 łyżeczki mniej-więcej), lub przecier pomidorowy (zdecydowanie więcej, niż koncentratu)
przyprawy jak wyżej

Proces produkcji:
Na początek sugeruję przygotować sobie miseczkę z tartą bułką, w której będziemy obtaczać klopsiki oraz garnek i patelnię. Wyjąć olej. Wszystko po to, żeby za chwilę upapranymi rękoma nie musieć grzebać w szafce, tudzież łokciem nie odkręcać kranu.

Cebulę kroimy w kosteczkę i wrzucamy na olej, na patelnię. Przewracamy, aż się zeszkli.
Mięso mielone wrzucamy do miski.

Tu mała dygresja - nauczyłam się do zadań kuchennych używać ZA DUŻYCH misek i garnków. Ponieważ ZAWSZE w trakcie robienia potraw byłam zaskakiwana ich rosnącą - w sposób niekontrolowany - objętością musiałam przerzucać produkty z garnków i mis mniejszych do większych. Przysparzając sobie dwa razy więcej zmywania. Dlatego teraz - choćbym miała nurkować w naczyniu, żeby wymieszać składniki - biorę za duże.

Do mięsa wbijamy jajko, dorzucamy cebulę, natkę pietruszki i dwie - trzy łyżki tartej bułki.
Przyprawiamy papryką słodką, solą, pieprzem, mieszamy. Najlepiej ręką. Wszystko oczywiście w bardzo higieniczny sposób.
Z tak przygotowanego mięsa robimy kulki - wielkości orzecha włoskiego/piłeczki ping-pongowej, obtaczamy w bułce tartej i smażymy. Usmażone przerzucamy do garnka. Klopsiki zalewamy gorącym bulionem tak, by były całe zanurzone. Dodajemy koncentrat/przecier i przyprawiamy do smaku solą, pieprzem, papryką, tudzież czubrycą. Gotujemy przez jakieś 30 minut, trochę mieszając (wiadomo - przywieranie).

Klopsiki zjadamy z tłuczonymi ziemniaczkami na przykład.
Mi wyszło z tej ilości mięsa ponad 30 klopsików. To, co zostało zamroziłam - będę miała jeszcze na dwa obiady.

***
Teraz drugi człon tytułu - tajemniczy kartoffel.
A konkretnie szybka zapchaj - sałatka niemiecka . Prostota, prostota, jeszcze raz prostota.

4 ziemniaki ugotowane w mundurkach (wodę posolić)
kilka ogóreczków konserwowych
mała cebulka (pół średniej) posiekana w kosteczkę
2 łyżki majonezu
3 łyżki jogurtu naturalnego
sól, pieprz

Proces produkcji:
Ziemniaki bez zbytniego natrząsania się obieramy i kroimy w grube plastry, a plastry następnie w ćwiartki. Ja się nie cackałam i po prostu rozdrobniłam plastry w palcach na takie większe kawałki. Ogórki kroimy w plasterki - wrzucamy do ziemniaków, takoż cebulkę w kosteczkę pokrojoną. Dodajemy majonezu rozmieszanego wczesniej z jogurtem, solimy, pieprzymy. Wrzucamy do lodówki.
Wyjmujemy z lodówki.
Spożywamy.

Takie to atrakcje udało mi się wczoraj wcisnąć w plan dnia w czasie deficytu lakierniczego.

Smacznego!

wtorek, 3 listopada 2009

Na dwie ręce

Zasuwam z pracą. Bardzo mnie ciągnie do innych zajęć, ale nie ma wyjścia - deadline (modne słowo) wypada w piątek. Internet oczywiście odciąga mnie od roboty czasem na godzinę, ale wracam ciągle do biurka i macham pędzlami, papierami ściernymi i innymi ciekawostkami. Skończył mi się lakier w sprayu. A w zasadzie przestał psikać, bo w środku lakier jest, tylko puszka pod ciśnieniem odmówiła współpracy. Chciałam sobie ułatwić a tu o - klapa. Z resztą ułatwianiem nie da się nazwać każdorazowego rozkładania na balkonie gazet a na nich rzeczy w celu polakierowania. Nie dość że zimno, to jeszcze wieje i całe lakierowanie idzie w kosmos. Ale cóż - pędzlem tak cienko i równo nie dam rady... Na razie wiec przestój lakierniczy.





W Internecie ciekawe rzeczy - ludzie piszą do mnie po macedońsku, częściowo po polsku a ja tworzę w odpowiedzi (mam słownik, cyrylicę znam - nie jest źle)  jakieś niegramatyczne sentencje w stylu mistrza Yody  Ale wesoło jest, bo się rozumiemy. Jak na razie. Moja friend mi pomoże w razie czego (no nie???).

Zasuwam wiec na dwie ręce, myśląc przy okazji, co na obiad. Dzięki awarii sprayowej już wiem - klops będzie. Przepis znalazłam oczywiście w sieci. Jak wyjdzie, czyli z klopsem nie będzie kolejny klops to zapodam przepis.

Zmykam do kuchni - Mąż już w drodze.

poniedziałek, 2 listopada 2009

Manewry lotnicze

Rano chciało mi się spać - jak zwykle. Łóżko wołało do mnie i kusiło ciepełkiem. Kołderka na głowę i... Nie. Nic z tego! Nie wkopałam się z powrotem w pierzynę. Zjadłam śniadanie, sprawdziłam kto nie ma racji w Internecie, zakasałam rękawy i... do roboty!

Na początek rozlałam wodę ze słoika na biurko i sobie na nogę. Woda nie była czysta - bo z płukania pędzli - uratowałam jednak wszystko, co się zalało. Strat nie ma. W międzyczasie usłyszałam jednak ciekawy dźwięk za ścianą. Coś jak startujący śmigłowiec. Za chwilę był to już śmigłowiec krążący. Po parkiecie. Zawsze miałam wrażenie, że cykliniarka jest głośniejsza. Może jakiś postęp techniczny się dokonał, bo to nie było nic co mogłoby doprowadzić moją głowę do eksplozji.

Ucieszyłam się - odechciało mi się spać, już nie słyszałam, jak łóżko woła, śmigłowiec krążył. Postanowiłam napisać o tym, bo często mówi się, że remonty to zmora. Nie - czasem przyjemnie jednak posłuchać, że ktoś jest tam za ścianą i też coś szlifuje :)

Ach - no i ważna sprawa. Zaczęłam dokarmiać ptaki. Sikory i gawrony. Na razie tylko te drugie podbierają orzechy z parapetu. Sikorki były z wizytacją, jak jeszcze nie wysypałam słonecznika. Popatrzyły na orzech wielkości ich głowy i stwierdziły że za duże do transportu. W końcu to nie jaskółki afrykańskie...


czwartek, 29 października 2009

Sabotage

Dzisiaj rano dokonałam odkrycia: całą noc gotowałam wodę w garnku, który się "odmaczał". Kiedy z miną co najmniej zaskoczoną informowałam o tym moje Słońce - popatrzył na mnie z szeroko otwartymi oczami pytając z niedowierzaniem: paliło się? Ano paliło, znaczy gotowało... Poczułam się jak niedoszły zamachowiec. Gotowałam wczorajsze przypalone od spodu jednogarnkowe danie (to, co z niego zostało i nie chciało odejść). Modyfikacja góralskiego kociołka. Bardzo proste i smaczne, aczkolwiek robione na gazie (nawet na bardzo małym gazie przykrytym płytką) ma tendencję do przywierania. No i Przywarte przez całą noc pyrkało sobie na płytce. Dzięki temu cebulowy aromat unosi się w całym domu. Wlazł chyba nawet w dywany! Wietrzę od rana...
Kliknięcie w gar ilustruje muzycznie dzisiejszy poranek.

Myślę, czy przypadkiem nie jestem po prostu przemęczona. Przedwczoraj umyłam głowę żelem pod prysznic zamiast szamponem. Wieczorem nie mogę zasnąć, budzę się za każdym razem, kiedy Słońce wykonuje przerzut na drugi bok (z kanapowego mechanizmu wyleciała jakaś śrubka i trzeszczy niemiłosiernie przy jakimkolwiek ruchu).
Popatrzyłam rano w lustro: blada, niewyspana kobita w dresie, z jednym pryszczem centralnie na policzku, drugim centralnie na czole. Sabotażysta - zamachowiec. Wyglądam na swój wiek - to niedobrze. No tak, Mąż - dobrze wychowany - nie powie, że źle wyglądam. Ale jeśli nie mówi, że wyglądam dobrze, czy nawet ŁADNIE, a ja w lustrze widzę to, co widzę ...to jest bardzo niedobrze. Aromat cebuli dopełnia całości.
Nie zgadzam się na taki stan. Dzisiaj idę spać wcześniej. A jak już skończę swoją dłubaninę - robię sobie SPA domowe. Koniec z jesienną deprechą.

Dla zainteresowanych szybką, smaczną potrawą jednogarnkową podaję przepis (na dwie osoby):

6 średnich ziemniaków

1 duża cebula
1 ząbek czosnku
1 laska kiełbaski
sól, pieprz, majeranek (lub lepiej - czubryca czerwona) do przyprawienia

Ziemniaki i kiełbaskę kroimy w plasterki, cebulę w kółka, lub półkola, lub piórka, czosnek w plasterki, lub siekamy - dowolnie.
W garnku spód zabezpieczamy odrobiną oleju (u mnie i tak przywiera) i układamy warstwami:
- ziemniaczki, które solimy delikatnie
- kiełbaskę
- cebulę + czosneczek
- znowu ziemniaczki
- itd.
Na wierzchu kładziemy warstwę ziemniaków, które posypujemy ziołami. Sugeruję żeby ziołami posypać też środkową warstwę - ale to dla tych, co lubią mocne aromaty. Przykrywamy pokrywką, stawiamy na małym ogniu i płytce. Gotowe, kiedy pomacany ziemniak będzie miękki. Wszystko zależy więc od tego, jak cienkie są plasterki.

Potrawa ta to bardzo uproszczony góralski kociołek - nie ma w sobie nic finezji, ale jest dobrym rozwiązaniem, kiedy zamkną mięsny a my zostaniemy ino z kiełbasą w lodówce. W końcu ile razy można jeść jajko sadzone?

wtorek, 27 października 2009

Skrobanie za ścianą

Trochęśmy się przestraszyli z Mężem. Za ścianą - głosy! A było tak pięknie - brak sąsiadów, mieszkanie puste - nikt nie hałasował, a na balkon - oddalony od naszego o metr - nikt się nie tarabanił. A tu dziś, w trakcie mojego dłubania, hałasy jakieś. Ponieważ pracowałam nie zawracałam sobie tym głowy, ale po południu... usłyszałam ten dźwięk. Skrobanie ścian. Szczególnie tej czterometrowej oddzielającej mieszkania. Via gg nadałam mesydż do Męża. Nastąpiła gorączkowa wymiana zdań. A co jak będą imprezy/ kina domowe 5+1/ wściekłe koty/ pinczery ujadacze/ papugi/ kanarki? Fani Dody/ Moniki Brodki? Wizje nas przeraziły.

Za scianą właśnie trwa narada. Echo wali po lokum - pustym, bo przecie zdarli nawet to, co na tych ścianach było. Dudnią, jak w studni. Pani bardziej sopranem. Pan jedzie na jednym dźwięku: mru mru mru.
A my już planujemy ze spaniem się przenosić do drugiego pokoju. Moje Słońce się zawinęło w kołdrę, ale podejrzewam, że długo nie wytrzyma. Państwo za ścianą się rozkręcają i dyskusja ożywa. Znaczy: nieartykułowane dudnienie robi się donośne. O - coś nawet zrozumiałam. Jakby: "chodź, spadamy"! Oooo! Zaraz pogrzechoczą kluczami w zamkach, co w tym bloku jest dźwiękiem tak donośnym, jakby dentysta w moim własnym uzębieniu manipulował. Taaa...
Cisza. Poszli. Ale wrócą.

Ech - myśmy też się dwa lata temu wprowadzali. Ciekawe, co myśleli o nas sąsiedzi?

poniedziałek, 26 października 2009

Kanapki do pracy

Mój dzień zaczyna się alarmem w komórce mojego Już-Za-Chwilę-Męża (będę zwać go częściej Mężem, bo za dużo myślników do wstawiania). Mąż wyprawia się do pracy wcześnie rano. A ja wcześnie rano robię mu kanapki.

Niektórzy pomyślą, że to straszne. Jakieś takie wpychanie w rolę garnkotłuka. "O biedna - uzależniona kobieta - robi kanapki i przynosi kapcie". Nie. Wstaję wcześnie i robię kanapki, bo dzięki temu od rana mogę się wziąć do pracy. W weekend natomiast, kanapek nie robię i zawsze dostaję herbatę do łóżka. Wszystkim paniom, które robią kanapki - i czują się w jakiś sposób uciśnione - proponuję rozpocząć negocjacje weekendowe dotyczące wymiany usług. Kanapki powszednie - sobotnie śniadanie/herbata/kawa do łóżka.

Na jesienne pogody i niebezpieczeństwo odciśnięcia spacji na czole - antidotum w postaci kawałka dobrej muzy. Motyw przewodni na dziś:

Master Exploder

A ja biorę się za pracę.

sobota, 24 października 2009

Radio

Podczas codziennych domowych czynności słucham radia. Pozwala mi to na odbieranie wieści ze świata bez włażenia do Internetu. Nie oglądam telewizji, bo jej nie mam. Nie z powodów ideologicznych. Po prostu garnki, odkurzacz i inne takie były bardziej potrzebne, niż Pudło Hipnozy. Małe, turystyczne radio pożyczyliśmy od rodziców i nie oddajemy już od dwóch lat. Stoi w kuchni i cieszy moje ucho "all day long". Dzisiejszy poranny program był dla mnie na tyle inspirujący, że zmalowałam ilustrację do słów prowadzących:
I po co mi jakaś tam telewizja :P ?

poniedziałek, 12 października 2009

Życie domowe

Życie domowe, godziny spędzane we własnym królestwie, wszystkie te czynności wykonywane dzień w dzień - to może być ciekawe. Trzeba tylko bacznie się przyjrzeć i wskazać palcem. Porywam się więc na to i ogłaszam blog otwartym. K.D.