środa, 10 listopada 2010

Wyjazdy, przyjazdy, rozjazdy.

Przerwa mi się zrobiła z wpisami i ogromne zaległości w czytaniu koleżanek "po fachu" - drogich blogowiczek. Powodem był mój weekendowy wyjazd, który - jak to każdy wyjazd - wyłącza mnie z użycia na jego czas + trzy dni przed i trzy dni po. Bo trzeba zaplanować, spakować, pozałatwiać, zakupić wszystko, co jest potrzebne na wyprawę a potem, po powrocie, trzeba wypakować, znów załatwiać, wyprać ciuchy i zakupić produkty, których nie ma w lodówce z racji skonsumowania przez pozostającego w domu Męża.

Wyjazd na jaki się wybrałam to trzy dni w przeuroczym miejscu - Łucznicy. Nie będę opisywać tutaj ze szczegółami tego co tam robiłam, umieszczę to na blogu pracowni - Artefaktorii, a tu opiszę wrażenia osobiste, wyjazdowe.

Pierwsza rzecz, jaka przychodzi mi do głowy to wniosek, że za mało wyjeżdżam. Fakt - jestem domatorką i nigdzie nie jest mi lepiej niż w domu, aleee... No właśnie. Moje wyjazdy - im jestem starsza, tym są rzadsze. Były kiedyś kolonie, zimowiska, wczasy z rodzicami, dziadkami... a teraz - człowieku martw się sam i kombinuj :) Wykombinowałam sobie zatem połaczenie przyjemnego z pożytecznymi wybrałam się do ośrodka - wyżej wymienionego - w Łucznicy. I co? No ano - to, co najpiękniejsze na wyjeździe...

Śniadanie, obiad i kolacja - bez otwierania lodówki i mieszania w garnkach. Pyszne, domowe jedzenie włącznie z możliwością skosztowania chleba własnego wypieku (nie musiałam go piec ja - hurraaa!). I te obiady gotowane na piecu opalanym drewnem - rispekt dla pań kucharek!
Brak dylematów, co na siebie włożyć, bo ciuchów na trzy dni nie ma zbyt wiele do wyboru.
Nowi znajomi i starzy znajomi (jedna taka, co tu zagląda i się wpisuje - Aleksandrocholik - co to się za nią stęskniłam i mogłam wreszcie pobyć te trzy dni w jej towarzystwie nadrabiając zaległości ;) ).
Las, park, co w nim liście opadły, ale nadal przepiękny.
Dłuugie wieczory przy winku, ciasteczkach i babskich ploteczkach na żywo (tu też mamy babskie ploteczki, ale mniej na żywo).

Każdego dnia uczyłam się i odpoczywałam - nie musiałam myśleć o praniu, gotowaniu i innych zajęciach. Minus taki, że za Mężem tęskniłam, bo my takie nierozłączki. Ale on w końcu mógł sobie pobyć sam i nikt go od komputera przez te trzy dni nie odciągał. Teraz za to musiał kupić sobie krople do oczu (że niby w pracy mu tak suche oko dokucza, hehe).

Wracając, Warszawa - jak zwykle - powitała nas (mnie i koleżankę) pogodą pod zdechłym Azorkiem. Tam jak nie wieje, to zimno i deszcz pada. Nie to jednak było istotne. W przerwie między jednym a drugim pociągiem zaplanowałam wizytę na otwarciu pewnego zacnego miejsca oraz umówiłam się z koleżanką Anullą, co było najważniejszym punktem programu. Spotkanie zapoznawcze - mimo iż krótkie z racji rozjazdów - mogę zaliczyć do wielkiego sukcesu. Żadna z nas nie okazała się podejrzanym brodatym facetem/kobietą po sześćdziesiątce łypiącym jak tu wydłubać nerkę potencjalnej ofierze. Do domów rozjechałyśmy się z pełnym kompletem narządów wewnętrznych. I pełne wrażeń rzecz jasna. Już umówiłyśmy się na dłuższe spotkanie - termin do uzgodnienia - bo mało nam!

Perspektywa częstszych wyjazdów zaczyna być zatem bardziej namacalna. I jeśli nawet będzie to Warszawa to żadna pogoda mi nie straszna. Byle ciepłe miejsce do siedzenia było. Podstawa to dobre towarzystwo.

9 komentarzy:

  1. Kuro Kochana,

    takie wyrwanie się z domu na dni kilka, połączone w dodatku z fajnymi zajęciami i wspaniałym towarzystwem, a jeszcze w dodatku z wiktem i opierunkiem, no to jest to, co tygrysy lubią najbardziej!

    I ja się bardzo, ale to bardaaardzo cieszę z możliwości naszego spotkania "w realu"! :D Szkoda tylko, że krótko, tak krótko... No ale wiesz, mówisz i masz, spotykamy się znowu!

    OdpowiedzUsuń
  2. Superasko, że odpoczełas i pomyslałaś o swoich przyjemnościach.
    Ja jakos po latach wychodzenia z domu i traktowaniu go jako zło koniecznie-tu na wygnaniu jestem totalnie domowa.

    OdpowiedzUsuń
  3. O wiedziałam, że będziesz pisać. Zdjęcia wyszły Ci fantastycznie. Ja oczywiście też zdam relację ze swojej wersji wydarzeń, ale tak naprawdę, to podpisuje się pod wszystkim co napisałaś. Nie dość, że czas z Tobą spędzony, to jeszcze twórczo, to jeszcze towarzysko, to jeszcze relaksująco i poznawczo. Pozdrawiam serdecznie świeżo poznaną Anullę:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja mam odwrotnie, pisklę odchowane więc latam sobie jeszcze szybciej i dalej niż normalnie. Druga młodość? Jak zwał tak zwał - dobrze mi z tym ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ech pieknie :))) ciesze sie, ze cos nowego zaczynasz :))buzka kochana :***

    OdpowiedzUsuń
  6. Anullo - wyrwę się z moim nawet, tylko niech chłopina dostanie wolny dzień jaki.

    Hannah - mam wrażenie, że to tak etapami się zmienia - Beatta na przykład odbija sobie i fruwa tu i tam.

    Beatto - to ja muszę poczekać. Ale sama i tak się na dłużej nie ruszę. Z Mężem to i na koniec świata.

    Zaczynam Majlook Kochana. A jak dobrze pójdzie to i może co z tego będzie.

    OdpowiedzUsuń
  7. Kuro,
    azaliż myśl i nadciągaj!

    Olu, i ja również Cię gorąco pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń
  8. No fakt, ze wpisami to nie szalejesz ;-)

    OdpowiedzUsuń
  9. Krogulcu - za dużo wszystkiego mam na głowie. Ale się staram :)

    OdpowiedzUsuń