Przerwa mi się zrobiła z wpisami i ogromne zaległości w czytaniu koleżanek "po fachu" - drogich blogowiczek. Powodem był mój weekendowy wyjazd, który - jak to każdy wyjazd - wyłącza mnie z użycia na jego czas + trzy dni przed i trzy dni po. Bo trzeba zaplanować, spakować, pozałatwiać, zakupić wszystko, co jest potrzebne na wyprawę a potem, po powrocie, trzeba wypakować, znów załatwiać, wyprać ciuchy i zakupić produkty, których nie ma w lodówce z racji skonsumowania przez pozostającego w domu Męża.
Wyjazd na jaki się wybrałam to trzy dni w przeuroczym miejscu - Łucznicy. Nie będę opisywać tutaj ze szczegółami tego co tam robiłam, umieszczę to na blogu pracowni - Artefaktorii, a tu opiszę wrażenia osobiste, wyjazdowe.


Brak dylematów, co na siebie włożyć, bo ciuchów na trzy dni nie ma zbyt wiele do wyboru.
Nowi znajomi i starzy znajomi (jedna taka, co tu zagląda i się wpisuje - Aleksandrocholik - co to się za nią stęskniłam i mogłam wreszcie pobyć te trzy dni w jej towarzystwie nadrabiając zaległości ;) ).
Las, park, co w nim liście opadły, ale nadal przepiękny.
Dłuugie wieczory przy winku, ciasteczkach i babskich ploteczkach na żywo (tu też mamy babskie ploteczki, ale mniej na żywo).

Wracając, Warszawa - jak zwykle - powitała nas (mnie i koleżankę) pogodą pod zdechłym Azorkiem. Tam jak nie wieje, to zimno i deszcz pada. Nie to jednak było istotne. W przerwie między jednym a drugim pociągiem zaplanowałam wizytę na otwarciu pewnego zacnego miejsca oraz umówiłam się z koleżanką Anullą, co było najważniejszym punktem programu. Spotkanie zapoznawcze - mimo iż krótkie z racji rozjazdów - mogę zaliczyć do wielkiego sukcesu. Żadna z nas nie okazała się podejrzanym brodatym facetem/kobietą po sześćdziesiątce łypiącym jak tu wydłubać nerkę potencjalnej ofierze. Do domów rozjechałyśmy się z pełnym kompletem narządów wewnętrznych. I pełne wrażeń rzecz jasna. Już umówiłyśmy się na dłuższe spotkanie - termin do uzgodnienia - bo mało nam!
Perspektywa częstszych wyjazdów zaczyna być zatem bardziej namacalna. I jeśli nawet będzie to Warszawa to żadna pogoda mi nie straszna. Byle ciepłe miejsce do siedzenia było. Podstawa to dobre towarzystwo.
Kuro Kochana,
OdpowiedzUsuńtakie wyrwanie się z domu na dni kilka, połączone w dodatku z fajnymi zajęciami i wspaniałym towarzystwem, a jeszcze w dodatku z wiktem i opierunkiem, no to jest to, co tygrysy lubią najbardziej!
I ja się bardzo, ale to bardaaardzo cieszę z możliwości naszego spotkania "w realu"! :D Szkoda tylko, że krótko, tak krótko... No ale wiesz, mówisz i masz, spotykamy się znowu!
Superasko, że odpoczełas i pomyslałaś o swoich przyjemnościach.
OdpowiedzUsuńJa jakos po latach wychodzenia z domu i traktowaniu go jako zło koniecznie-tu na wygnaniu jestem totalnie domowa.
O wiedziałam, że będziesz pisać. Zdjęcia wyszły Ci fantastycznie. Ja oczywiście też zdam relację ze swojej wersji wydarzeń, ale tak naprawdę, to podpisuje się pod wszystkim co napisałaś. Nie dość, że czas z Tobą spędzony, to jeszcze twórczo, to jeszcze towarzysko, to jeszcze relaksująco i poznawczo. Pozdrawiam serdecznie świeżo poznaną Anullę:)
OdpowiedzUsuńJa mam odwrotnie, pisklę odchowane więc latam sobie jeszcze szybciej i dalej niż normalnie. Druga młodość? Jak zwał tak zwał - dobrze mi z tym ;)
OdpowiedzUsuńEch pieknie :))) ciesze sie, ze cos nowego zaczynasz :))buzka kochana :***
OdpowiedzUsuńAnullo - wyrwę się z moim nawet, tylko niech chłopina dostanie wolny dzień jaki.
OdpowiedzUsuńHannah - mam wrażenie, że to tak etapami się zmienia - Beatta na przykład odbija sobie i fruwa tu i tam.
Beatto - to ja muszę poczekać. Ale sama i tak się na dłużej nie ruszę. Z Mężem to i na koniec świata.
Zaczynam Majlook Kochana. A jak dobrze pójdzie to i może co z tego będzie.
Kuro,
OdpowiedzUsuńazaliż myśl i nadciągaj!
Olu, i ja również Cię gorąco pozdrawiam :D
No fakt, ze wpisami to nie szalejesz ;-)
OdpowiedzUsuńKrogulcu - za dużo wszystkiego mam na głowie. Ale się staram :)
OdpowiedzUsuń