Dzisiejszy poranek zastałam w stanie lekkiego prószenia i mocnego wiania. Na ziemi śniegu nie leżało za dużo - był raczej sukcesywnie nadmuchiwany tu i tam, prognozy jednak zapowiadały pogorszenie pogody. Męża uprzedziłam, zasugerowałam obuwie "glan" i z ciężkim sercem wysłałam do pracy. Gdy zaczęłam się niepokoić, że nieborak nie daje znaku życia (teoretycznie prawie od godziny powinien być w pracy) złapałam za słuchawkę. Okazało się, że dopiero brnie z przystanku do roboty. Przesadziłam - idzie, ale wiatr go zamiata razem ze śniegiem.
Pomyślałam, że dobrze, że zdążyliśmy wczoraj wystawić karmnik dla ptaków, bo dzisiaj to noł czens, a i zwierzaki miałyby problem z napasieniem się przed mrozami. Śnieg sypał coraz bardziej, a ja zdecydowałam się na odśnieżenie balkonu. Wywaliłam z 50 szufelek śniegu. Usatysfakcjonowana posadziłam tyłek na kanapie, sięgnęłam po herbatkę a z dachu na mój wymieciony balonik rypnął piękny, śnieżny nawis. Żeby nie było: balkon po trzech godzinach odśnieżyłam po raz drugi. To, co widzę teraz to połączenie obu zasp - porannej i okołopołudniowej. Nie ma to jak aktywność fizyczna. Dodam, że śnieg wyrzucam górą, przez barierkę, bo moje słomki skutecznie uniemożliwiają mi wymiecenie go dołem.
Jednakże karmnikowi goście są dla mnie największą satysfakcją i mogę odśnieżać i cztery razy dziennie, jeśli tylko mam możliwość pogapienia się na ten radosny, ptasi harmider za oknem. Jeśli macie taką możliwość - wystawiajcie karmniki i dokarmiajcie ptaki zimą.