sobota, 30 października 2010

Rakiety, serotonina i podkładki pod talerze

Mała Mi pod poprzednim postem napisała, że tej jesieni jest ciągle głodna. Napiszę więc o czymś, co kalorycznie strzela pod sufit, jest dobre i niepracochłonne. Jem to, kiedy na zewnątrz robi się zimno, wieczorkiem przy dobrym filmie, na kanapie czy gdzie tam człowiek chce - z odpowiednim rozleniwieniem i rozpustą wręcz.

Do wykonania tej rakiety (bo już wcześniej została opisana pyszna bomba kaloryczna) potrzebny jest: banan, trzy kostki czekolady gorzkiej, bądź deserowej, folia aluminiowa, piekarnik. I ręcy :)
Banana obieramy i przekrawamy na cztery części (w poprzek - na takie krótsze kawałki). Pomiędzy każdą część wsadzamy kostkę czekolady. Owijamy folią aluminiową i wsadzamy do rozgrzanego piekarnika. Wystarczy 10 minut w temperaturze 180 stopni C.
Niektórzy nie obierają banana ze skórki - nacinają wzdłuż i w środek wtykają czekoladę. Tak też można i podejrzewam, że wtedy się tak nie paprzą jak ja - wygrzebująca czekoladę z folii aluminiowej.
Dla wyskokowców: banana, w środku, pod skórką - jeśli ktoś zdecyduje się piec w skórce - można skropić/polać rumem. Jeszcze przed upieczeniem, rzecz jasna.
Nie próbujcie jeść tego wynalazku palcami - grozi poparzeniem :)
Rakieta ta idealnie poprawia funkcjonowanie i nastrój - banan dostarcza węglowodanów potrzebnych naszej głowie do sprawnego funkcjonowania, a czekolada podnosi poziom serotoniny -> :D:D:D:D Czekoladożerców (i nie tylko) odsyłam do fajnego artykułu o czekoladzie. Wikipedia też zawiera wiele ciekawych informacji na jej temat.

Tak w ogóle to chciałam napisać o tym, że nie lubię podkładek pod talerze a zeszło mi się na jedzenie :).
Z tymi podkładkami to wszystko dlatego, że kojarzą mi się nieodłącznie z fast foodami. Jeśli w miejscu, które w swojej nazwie ma słowo "restauracja" pani podsuwa mi plastikową podkładkę pod talerz to przestaję czuć się tam komfortowo. Czuję się potraktowana, jak niechluj, któremu z paszczy, widelca i talerza spada jedzenie zasypując pół stołu wokół. Już chyba wolałabym bar na dworcu z przykręcanymi talerzami i łyżką na łańcuchu - tam przynajmniej mogę się tego spodziewać i czuć dokładnie tak, jak tego po owym przybytku oczekuję. Dlatego w domu też nie używam podkładek pod talerze. Co najwyżej - pod dzbanki, czy półmiski a i te muszą być bambusowe, czy insze naturalne. Żadne tam plastiki, choćby z milusimi kociętami były :) Ludzie - gdzie te nasze cudne obrusy???

Niom - to też smacznej soboty Wam życzę i wielu doznań jesienno - kulinarnych. Zdjęcia wstawię, jak już wieczorkiem uraczę się rakietą.

czwartek, 28 października 2010

Dzień pełen wrażeń

Zdarza się czasem taki dzień, w którym robimy mnóstwo najprzeróżniejszych rzeczy. Ja dzisiaj taki miałam. Dzień, który rozłożył mnie na łopatki emocjonalnie.

Zaczynając z grubej rury - odwiedziłam cmentarz, gdzie pochowani są moi dziadkowie, wujowie i dalsza rodzina. Jest też pomnik Sybiraków, gdzie zapaliłam znicz - i tu już zaczęłam pociągać nosem. Moja babcia jest Sybiraczką wiem więc jaki los spotkał ludzi, których nazwiska są wyryte na tablicy. Jest tam też nazwisko jej mamy - a mojej prababci - której losy i śmierć splotły się z historią deportacji na wschód.

Po tej dawce wrażeń, zmarznięta jak licho, podążyłam do rodziców. Tam, rozgrzewając się herbatką, przez pół godziny obserwowałam szalony nalot ptaków na jarzębiny rosnące pod domem. Widziałam kosy siadające na szczytach drzewek, kwiczoły balansujące na cienkich gałązkach, łapczywie pochłaniające owoce. Wróble, które pojawiały się wszędzie tam, gdzie siadł jakiś większy ptak i sikorki bogatki skaczące tu i tam. Jedna z rozpędu podleciała na balkon i usiadła naprzeciwko mnie na poręczy. Najzgrabniej z jarzębiny korzystał gil - zwieszając się głową w dół dziobał sobie owocki nie przejmując się harmidrem wokół. Gdzieś dalej przeleciała sójka z czymś w dziobie (pewnie żołędziem) i gawron z kawałkiem skórki od chleba. Należy wspomnieć i o srokach, które ganiały się wokół dwóch wysokich świerków.
Aż zazdrościłam moim rodzicom takiej bliskości tych wszystkich krzewów i drzew - u mnie na czwartym piętrze kosy i wróble nie buszują, choć cieszę się z mojej powiększonej rodzinki sierpówek przylatującej gromadnie na słonecznik.
Niedługo czas wywieszać karmnik!

Wystawanie w oknie się skończyło - chociaż mogłabym tak jeszcze długo i ruszyłam dalej. Na spotkanie z ...Sybirakami. Tak, tak - trochę się to zazębiło tematycznie z porankiem, ale to był główny punkt dzisiejszego dnia. Wspaniałe spotkanie z prelekcjami okrasiłam łzami jak grochy. Opanować się nie mogłam - w końcu na scenie przede mną siedziała babcia, jej koleżanki i koledzy opowiadający o swoich losach na deportacji. Nie będę w tym wpisie rozwijać tego tematu, bo mogłabym długo (mniej więcej kilka metrów przewijania ekranu) - wystarczyło mi przez dwa dni pisać życiorys babci w pigułce, który zajął 7 stron. Promil z życia...
Rewers jednej z monet wprowadzonych w 2008 z okazji 80 lecia Związku Sybiraków w Polsce

Musicie mi więc wybaczyć, że długo nie dawałam jakiegoś konkretnego znaku życia - byłam, Kochani, zajęta.

A u Was - jak jesień się objawia? Płaczliwie, deszczowo? Kolorowo, wesoło? Sentymentalnie, melancholijnie? Ech...

Ściskam.

poniedziałek, 18 października 2010

Women, know your limits!

Mogę to oglądać na okrągło i ciągle rechoczę. Niektóre z nas już widziały, ale nie zaszkodzi się podzielić :). Dziewczyny - znajcie swoje ograniczenia!

wtorek, 5 października 2010

Otumanienie grypne

Nie wyspałam się. Męża też nie wyspałam. Terroryzowałam kaszlem pół bloku. Spałam ze trzy godziny, a teraz i tak nie mogę. Obecnie mnie samą terroryzuje katar (a myślałam, że może się obyć bez) i kaszel i łzy mi zalewają widoki. A widoki ładne.
Kiedy wczoraj czułam się (w porównaniu do dzisiaj) jako tako cyknęłam zdjęcia z okna. Dzisiaj już tylko wewnątrz.


Taka złota jesień smarkata...
Pozdrawiam wszystkich grypnych. Nie dawać się. W ostateczności zakopać pod kołdrą i udawać susła. Susła z kaszlem.

poniedziałek, 4 października 2010

Flu

Leżę, czasem siedzę, lecz przez dłuższą część czasu dogorywam. Piję ziółka, łykam pigułki z witaminą C i czekam aż mi przejdzie.
Nie wiem dlaczego ciągle mam ochotę na chleb ze smalcem. Może dlatego, że wszystko inne nie przechodzi mi przez obolałe gardło. Trzymajcie się ciepło, nie dajcie sobie nakichać. Ja dzisiaj będę głównie spać. Mam nadzieję, że to tylko zwykła, a nie żadna świńska grypa, którą kiedyś pięknie zilustrowałam (jak jeszcze straszyła):Ostatnio w aptece jakaś pani ostatnio pytała, czy w szczepionce jest ten nowy szczep świńskiej grypy, co to o nim mówią. To jeszcze jakaś świniogrypa atakuje? To co z ptasią?