środa, 29 września 2010

Ogłoszenie drobne

Mała Mi podsunęła mi pewną myśl.
Mam ładne, czarne szpilki, które - ku mojej rozpaczy - założyłam raz i odkryłam, że po prostu ten rodzaj obuwia nie jest dla mnie. Przymierzając je byłam przekonana, że opanuję stąpanie w takim bucie w mig. Pfff - co to dla mnie...
Po przejściu 500 metrów zmieniłam zdanie na przeciwne. Nie umiem chodzić w takich szpilkach!
W związku z tym szpilki są na sprzedaż.

OPIS:
Niebiegane. Na liczniku około 500 metrów. Garażowane w szafie. Rozmiar 37. Kolor czarny. Obcas 10 cm.
Cena 50 PLN plus transport.

Zdjęcie jest z "szafy", gdyż ponieważ oryginał powyższego posiałam na dysku, albo - co gorzej - wywaliłam. Jeśli będzie trzeba zrobię dodatkowe.

Lampka nie jest w zestawie ze szpilkami :>

A może Wy macie coś w swoich szafach, co nie jest Wam potrzebne? Myślicie, że to dobry pomysł wrzucić na bloga przegląd szafy (tym bardziej, że większość z nas właśnie w tych szafach siedzi i przekłada i przekłada...)?

poniedziałek, 27 września 2010

Śniadanie międzynarodowe

Dzień dziś pochmurny i deszczowy. Jesień taka. Moje sierpówki - zmoknięte strasznie - przysiadają na poręczy balkonu i łypią oczkami czy coś im na śniadanie dam. Oczywiście, że dam - przedstawiają sobą widok tak żałosny, że rozmiękam jak buła w kałuży.
Buła (nie z kałuży) była dzisiaj moim śniadaniem. W zasadzie też nieco rozmiękła, bo duźdana w mleku i jajku. I naszło mnie na refleksje nad patelnią.
Pierwszy raz taką bułkę jadłam u babci - i będzie mi się ona zawsze z nią kojarzyć. Nazwy to to nie miało żadnej konkretnej - po prostu: bułka w mleku i jajku. I w zupełności mi to wystarczało. Tak robioną bułkę zobaczyłam później w jakimś filmie Woody Allena. Pamiętam z niego tekst o tym, że to typowo żydowskie danie. Pomyślałam: moja babcia pochodzi z Wołynia, ale ...w jej otoczeniu mieszkało mnóstwo żydowskich rodzin - może jest w tym coś na rzeczy?
Żyłam sobie dalej w nieświadomości, że danie to nie posiada żadnej konkretnej nazwy - tym bardziej, że duża część moich koleżanek i kolegów nigdy czegoś takiego nie jadła. Do czasu, kiedy nie przyszła do nas moda z zachodu na śniadania w stylu grejpfrut i grzanka. Okazało się, że to, co ochoczo zajadam to dla większości French toast - tudzież tost francuski/grzanka francuska w tłumaczeniu na nasze. Nazwa ta kompletnie do mnie nie przemówiła - chociażby dlatego, iż kojarzyła mi się za każdym razem z anorektyczną modelką dziubiącą widelcem talerzyk o średnicy 10cm.

moje dzisiejsze śniadanie

Dlatego pewnego dnia pokochałam szczerą miłością nazwę, którą usłyszałam od narzeczonego mojej babci: Biedne Rycerze. Co za nazwa! Przecudna! Dla ścisłości dodam, że narzeczony od "rycerzy" jest rodowitym Poznaniakiem - stąd ja, osoba z innego regionu kraju, nie mogłam nijak tej nazwy znać. I tkwię w tym zachwycie do dziś, a dziś to nawet i w jeszcze większym, bo wiedziona ciekawością powstania owej nazwy trafiłam na Wikipedię. I tu - wpadłam w zachwyt kompletny.

Nie będę wstawiać tłumaczenia całego wpisu, bo dłuuuugi on wielce. Napiszę jednak, pod jakimi nazwami tost francuski (po której to nazwie trafiłam do Wikipedii) znany jest w różnych rejonach naszego globu:

Belgia: verloren brood - "lost bread" - czyli takie jakby "resztki chleba" (jak wiadomo przysmak ten robi się często z czerstwego pieczywa, które nam zostało)

Bułgaria: пържени филии - "fried slices (of bread)" - "smażone/pieczone kromki (chleba)"

Kanada: pain doré - "golden bread" - "złoty chlebek"

Czechy: chleba v kožíšku - tego raczej nie trzeba tłumaczyć, ale na wszelki wypadek - "chleb w kożuszku"

Z ciekawszych:

Estonia: piilud - "ducklings" - "kaczątka"

Węgry: bundás kenyér - "fluffy bread"/"bread with fur" - dosłownie "puchaty chlebek"/"chleb z futrem" (podejrzewam, że znowu chodzi o kożuszek:)))

Słowacja: chlieb vo vajíčku - "bread in the egg" - "chleb w jajku" (w końcu coś swojskiego:))

Holandia: wentelteefjes - tutaj ciekawostka, ponieważ pochodzenie tego słowa jest niejasne i znaczy ono - wentelen = "to turn over" - odwracać , teefje = "female dog" - suczka, lub "wentel 't eefjes" = "turn it for a short time" - obrócić na krótko. "Suczki kręcące się w kółko" - to mogłaby być niesamowita nazwa :)

Południowe Indie i Sri Lanka: Bombay toast - "tosty bombajskie"

Szkocja, gdzieniegdzie Wielka Brytania: Gypsy Toast - "cygańskie tosty"

Anglia: Eggy Bread - "chleb jajeczny"

Stany Zjednoczone: French toast - "tost francuski" a czasem - German toast - "tost niemiecki", Spanish toast - "tost hiszpański", nun's toast - "tost zakonnicy", egg toast - "tost jajkowy" ;), lub French fried pudding - "smażony pudding francuski".

I wreszcie:

Finlandia, Norwegia, Niemcy, Szwecja, Dania, Rosja: POOR KNIGHTS tudzież бедных рыцарей, znaczy się - "biedni rycerze" a po poznańsku - BIEDNE RYCERZE :)

W Wielkiej Brytanii są to nawet "Poor Knights of Windsor" - biedni rycerze Windsoru tudzież Windsorscy biedni rycerze.

Dzisiejsze śniadanie podziałało na mnie wyjątkowo edukacyjnie. Uśmiałam się po pachy i przy okazji odkryłam, że w Polsce używa się nie tylko nazwy "tost francuski", ale i tej bardziej popularnej w zachodniej europie.

Dla niezaznajomionych z tematem, przepis:

kilka kromek czerstwej bułki maczamy w mleku (kilka sekund z jednej i drugiej strony, żeby nie rozmiękła, jak ja rano), potem w jajku (jak kotlet) i wrzucamy na rozgrzany olej na patelnię. Smażymy na złoty kolor.
Jemy na ciepło z cukrem (ja tak lubię), można również z dżemem, miodem, syropem klonowym, cynamonem itp.


Nazwa "Poor knights (biedni rycerze)" wg niemieckich podań wzięła się z czasów średniowiecza, gdy rycerze, których nie było stać na kupienie sobie kawałka mięsa jedli kromki czerstwego chleba maczane w jajku i smażone.

środa, 22 września 2010

Kura domowa

Czytam dzisiaj wczorajszy Lotnicy wpis, że nie wie co na obiad. Ogólnie - z tego, co się zorientowałam - może to być tylko kura. I jakoś mi do głowy wskoczyło to, co przy praniu sobie ostatnio podśpiewuję. I w kuchni. Hymn taki :)

Z dedykacją dla wszystkich kurek:

poniedziałek, 20 września 2010

A po burzy słońce...

W piątek kotłowało się nam nad głowami, że hej! Grzmiało, chmurzyło się, lało... a potem wyszło słońce. Gdyby nie ta temperatura przysięgłabym, że wiosnę czuć w powietrzu.


Za oknem ukazała się piękna, podwójna tęcza i od razu wiedziałam: dobry znak! I tak się spełnia już od piątku. Bo czasem jest kiepsko - pojawiają się chmury tu i tam również i na naszym osobistym niebie. W końcu czasem walnie piorunem, napięcia mają przecież swoje granice.
Jak widać rezultat jednak pozytywny i nadzieją napawający. Weekend, kochani, leniwy - pół przespane, przeziębione. Słyszałam, że wszędzie grypa - aż się boję z domu wyjść. Brrr.

Pogoda mobilizuje mnie, by pognać do szewca i fleki w butach powymieniać. Wspaniałe, że taki szewc jest. U mnie to się zwie "Klinika Buta", ale - mimo prywatności placówki - pani, która pacjentów przyjmuje posiada nawyki z państwowej przychodni. Zwlekam więc z tymi butami aż mnie dokumentnie przyciśnie.

Zaczynam myśleć o przerzuceniu letnich ciuchów w mniej dostępną część szafy i wydobyciu jesienno - zimowych. Rewolucja - jednym słowem - mnie czeka. Marzy mi się jakiś fajny sweterek poza tym. Kolorowy melanż, taki grubym ściegiem na drutach. Jesienny.

Na razie mam (a raczej miałam, bo pojechały) jesienne produkcje biżuteryjne w pracowni. Biorę się więc dla odmiany za jakieś ożywcze klimaty no i za zakładkę do książki dla jednego mola - żeby nie powiedzieć Pani Mól ;)

Miłego dnia!!!

czwartek, 16 września 2010

Zaglądam do lodówki, a tam...



Dzisiaj na więcej nie mam siły. Cały dzień szukałam... :D

P.S. Całkiem odbiegając od tematu: u Babci Bez Mohera jest apel, obok którego nie mogłam przejść obojętnie. Zajrzyjcie koniecznie - żadne tam zbieranie datków, żeby nie było...

czwartek, 9 września 2010

Zmiana wystroju

Za oknem szaro się zrobiło, zimno i ponuro. Zmieniłam więc wystrój w okienku komputera, żeby i Wam i mi przyjemniej się tu zaglądało. Do zaglądania sugeruję zrobić sobie herbatki z cytrynką :)
Dodatkowo zapraszam do zaglądania do pozostałych blogów - pracowni Artefaktoria, gdzie przyszła jesień oraz nowego dziecka, które narodziło się całkiem spontanicznie: Dialogi przy stole (dopiero się rozkręca - proszę o wyrozumiałość).

piątek, 3 września 2010

Czy rozmawiam z Panią X?

Znacie to, prawda? Dzisiaj nastąpiło przegięcie pałki. Jakie? Poniżej wkleję Wam maila, który w odpowiedzi na przegięcie owej pałki wysłałam do Operatora.

Szanowni Państwo,

w dniu dzisiejszym odebrałam telefon od osoby, która dzwoniła do mnie "w imieniu X (operatora do którego mail pisałam - przyp. Kura)". Pan przedstawił się z imienia i nazwiska (bardzo szybko i niewyraźnie) zapytał, czy może zająć mi chwilę, uprzedzając, że rozmowa jest nagrywana. Człowiek ten przeczytał mi jednym tchem z kartki/pliku ofertę karty X...bank - X. Nie przerywając mu wysłuchałam. Ponieważ nie jestem zainteresowana takimi ofertami podziękowałam. Pan próbował namawiać dalej (jak zapewne ma w scenariuszu) - podziękowałam po raz kolejny. Jedyne, co po moich słowach usłyszałam to dźwięk rozłączanej rozmowy.

Jestem Państwa klientką od 11 lat. Do tej pory spokojnie tolerowałam ludzi dzwoniących do mnie z ofertami X, czy jej partnerów. Zdaję sobie sprawę, że jest to ich praca i do najwdzięczniejszych nie należy. Moja cierpliwość jednak się skończyła. Sama, w przeciągu dwóch lat, odebrałam 26 000 telefonów pracując dla wielkiej korporacji i znam charakter takiej pracy. Jednak nigdy, podkreślam: NIGDY, nie potraktowałam nikogo w podobny sposób. Mimo, że moimi rozmówcami były osoby z wewnątrz firmy i niektóre - delikatnie mówiąc - elokwencją nie grzeszyły, nie pozwoliłam sobie na rozłączanie się bez słowa.
Dzisiejszy telefon wyczerpał zasoby mojej cierpliwości. Od jakiegoś czasu jestem rozczarowana tym, iż będąc stałą klientką jedyne, co mogę otrzymać to coraz wyższy abonament za coraz mniejszy limit minut i uziemienie umową z racji spłacania nowego aparatu. Nie mogę liczyć nawet na wyrozumiałość w momencie, kiedy nękana TRZY LATA telefonami od osoby chorej psychicznie chcę zmienić numer telefonu i MUSZĘ za to zapłacić. Dziwne, że nie każdy musi (nie tylko ja byłam w tej sytuacji). Teraz - dzięki powyższej chorej osobie - każdy telefon wykonywany z zastrzeżonego numeru doprowadza mnie do białej gorączki. I z takiegoż zastrzeżonego dzwoni do mnie pan "współpracujący z X" robiąc to kilka razy dziennie, do upadłego. Niestety, nawet będąc miłym i kulturalnym otrzymuję "walnięcie słuchawą" bez słowa "dziękuję" o innym - jakimkolwiek - słowie nie wspominając.

Przyjrzyjcie się zatem Drodzy Państwo z kim współpracujecie skutecznie zniechęcając - pośrednio, lub bezpośrednio - swoich klientów. Ja tymczasem zacznę się rozglądać za innym operatorem, bo jak widzę - nowy klient zawsze (nawet w X) startuje z lepszej pozycji, niż taki jedenastoletni jak ja. Ponadto może uda mi się nie być z miejsca atakowaną ofertami "nie do odrzucenia" tylko dlatego, że posiadam abonament, tudzież uniknąć traktowania jak głąb, któremu wszystko się wciśnie, a jak nie - odeśle na drzewo rzucając słuchawką.

Pozdrawiam

A jak to u Was wygląda?