sobota, 13 lutego 2010

Obiecałam, że napiszę

...że napiszę o Avatarze, jak już obejrzę. Ponieważ nie spieszyłam się na ten film za bardzo, a rezerwacja na dwa tygodnie do przodu, do kina trafiłam dopiero teraz. Na większości blogów tytuł ten już pojawił się i zniknął (u Małej Mi już biega Denzel w piżamie) ja zaś powrócę na Pandorę, żeby co nieco refleksji w tym temacie naskrobać.

Zaczynając od plusów: obraz - kolory bajeczne. Widz przenosi się do rajskiej krainy, gdzie rośliny świecą  milionem barw, krajobrazy zniewalają a trzy de potęguje wszystkie estetyczne odczucia. Podczas seansu powróciłam do krainy z legend hawajskich - książki z mojego dzieciństwa. Chyba długo nie postoi na półce ;)  Twórcom należą się gratulacje za stworzenie postaci i realizm wszelkich interakcji z otoczeniem - ruchy postaci, mimika - to wszystko na bardzo wysokim poziomie. Zapewniało to komfort oglądania bez zbędnych zgrzytów. Tak więc animacje pod kątem fizyki, barw, detali i bogactwa - bardzo dobre. Plusem - ale to już aktorskim - jest to, jak ładnie posługiwali się językiem Na'vi.

Podobieństwo dla wszystkich oczywiste
Minusy? Film dobrze ogląda się jako bajkę, baśń czy coś w rodzaju legendy. W życiu nie pokusiłabym się o nazwanie go produkcją SF (być może dlatego, że mam bardzo specyficzny i ortodoksyjny pogląd dotyczący definicji tego gatunku). Przyznać trzeba, że Cameron tworząc film zrobił dobrą robotę w sensie sklecenia w jedną całość kawałków zapożyczonych z innych historii. Wszystko, co udało mi się zobaczyć w tym filmie - niestety, już było. Fabuła prosta, postaci proste, przesłanie... ech. Może coś więcej o tym. Miałam przyjemność zapoznać się z wieloma recenzjami tego filmu. Wiem, że występują w nim pewne nawiązania do sytuacji w Iraku oraz że ma przesłanie proekologiczne. Nie mogę się natomiast doszukać żadnej "głębi". Mam wrażenie, że trzeba być wyjątkowo ślepym na to, co nas otacza, żeby dopiero film o niebieskich koto-ludziach przekierował naszą uwagę w stronę przyrody. Poraziło mnie to, iż pokazanie więzi z naturą musiało odbyć się w sposób dosłowny, poprzez zatknięcie sobie bio - wtyczki w to i owo stworzenie tak, jakby widz bardziej subtelnych znaków pojąć z założenia nie mógł. Historia opierająca się na schemacie - "rycerz z daleka - księżniczka - zdrada - ocalenie" z przewijającym się w międzyczasie złym generałem to kompletnie nic nowego. 
Najzabawniejszy dla mnie motyw w całym filmie: Toruk Macto (Toruk Macho rzec by można) - jaka laska nie poleci na gościa z TAKIM furaczem? :D

Dla potrzebujących jakiegoś konkretnego przykładu na zapożyczenia odsyłam:
- latające skały - Siudmak, Beksiński i inni graficy SF
- nowy język - J. R. R. Tolkien
- święte drzewa, kapłani, więź z naturą - "Hyperion" Dan Simmons
- Indianie - Pocahontas
- bajki i legendy o smokach i księżniczkach - wszędzie :)

5 komentarzy:

  1. :) całkowicie się zgadzam :) nic nowego...

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie oglądałem i pewnie tak szybko nie obejrzę...
    Twoi ulubieni pisarze S-F to?

    OdpowiedzUsuń
  3. Całkowicie się z Toba zgadzam, skrzyżowanie Pocahontas ze Smerfami. I to przesłanie tak bijące po oczach. Gdyby nie 3D, nie było by takiego zainteresowania. Choć znam ludzi, którzy pokochali Pandorę, nawet firma jubilerska Yes nazwała jedną ze swoich etnicznych kolekcji Pandora:) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziewczyny - się rozumiemy znaczy.

    Krogulcu - Lem, potem dłuugo, dłuuugo nic a następnie wyżej wymieniony Dan Simmons, Brian Aldiss (dzięki Mężowi) oraz bracia Strugaccy.
    I już nie z S-F, ale w pobliżu, czytuję tonami Pratchetta, bo Świat Dysku mnie relaksuje jak nic innego na świecie!

    OdpowiedzUsuń
  5. Podobnie jak Ty szanuję twórczość Lema...

    OdpowiedzUsuń