poniedziałek, 11 stycznia 2010

Zimne nóżki

Dzisiaj ja - kura domowa - podjęłam wyzwanie i wybyłam z domu zmierzyć się z ZIMĄ. Nie, żebym nie mierzyła się z nią w sobotę, kiedy dwadzieścia minut wyrzucałam z balkonu śnieg sięgający mi ponad kolana, albo w piątek, kiedy uchylone okno obrosło lodem. Na balkonie użyłam szufelki a do okna suszarki żeby odłupać dwucentymetrową warstwę zamarzniętej wody. Dzisiaj jednak odbyło się starcie bezpośrednie - ja kontra śnieżna apokalipsa. Misja: dotarcie do ZUSu, przemieszczenie do babci, przejazd do mamy, podskoczenie do Kochania, powrót razem do domu. Bez samochodu. Ino transport publiczny.



Do momentu "przejazd do mamy" byłam górą - tylko jedna fontanna brei spod kół lądująca na mnie i osiem minut kukania (a raczej gdakania) na przystanku w oczekiwaniu na tramwaj zaburzyły nieco moje bezwzględne prowadzenie. Nadal byłam górą. Potem zrobiło się ciężej. Pod nogi ZIMA rzuciła mi zaspy. W najmniej oczekiwanym miejscu - samym środku miasta. Wysłała pługi spychające tony rozjechanego śniegu z ulicy na przejścia dla pieszych (i chyba tylko na przejścia). Buty natomiast poszczuła mi solą, która żarła je w locie. Brnęłam dalej. Rozejrzałam się dookoła: inni też brnęli. W mojej głowie rozbrzmiała muzyka do sceny brnięcia w zaspach (druga połowa szczególnie - ta z przytupem):
Niestety, wieczorem sytuacja odwróciła się na moją niekorzyść. Etap: "mama - podskoczenie do Kochania" został przez ZIMĘ sabotowany! To było świńskie zagranie poniżej pasa - a nawet kostek. Zostałam uwięziona na przystanku, na mrozie, poprzez podstępną anihilację trzech kolejnych autobusów. Czterdzieści minut zamrażania moich stóp miało prawdopodobnie uniemożliwić mi poruszanie się - a tym samym tryumf ZIMY. Ale nieeeee - tak się wkurrrr...czyłam że mnie para z usz pojszła.  I nie skasowałam biletu w tym czwartym autobusie. Do Kochania dotarłam. Ostatni etap do domu odbyłam z Mężem bez problemów. Nigdzie więcej nie czekałam, nie marzłam. ZIMA może się wypchać sianem - spowodowała u mnie jedynie zimne nóżki, które teraz już są gorące. Hmmm... tak sobie myślę - a może jakiś rosołek sobie walnąć jeszcze? Tylko czy to nie będzie kanibalizm??? ;)

7 komentarzy:

  1. Dzień dobry :)
    Jeśli chodzi o zimę, to otwarcie przyznaję się, że jej nie lubię. Ale! Wczoraj bardziej niż zimę (bo nie było mrozu :)) nie lubiłam ludzi z PKP! Stałam jak głupek czekając na pociąg... i nikt nawet nie uprzedził o spóźnieniu... Zero! Też bym nie skasowała biletu... ale musiałam go kupić wcześniej... więc i tak wydałam pieniądze na ten przejazd...
    Tak czy siak gratuluję Ci przetrwania tej walki :) Jedna przegrana bitwa nie czyni przegranej wojny czy jakoś tak ;)


    Pozdrawiam Cię :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja bilet półgodzinny skasowałam - a jakże, tylko że w autobusie wcześniejszym. Wszystko po to, żeby jeden przystanek przejechać, wysiąść i ...stać 40 minut czekając na następny autobus :D
    A PKP - uch, mam traumę po grudniowym, dwugodzinnym postoju w Ostrowie z racji wykolejenia się czegoś pod Wrocławiem :/

    OdpowiedzUsuń
  3. He he he ale się uśmiałam ja właśnie wróciłam z cudownego zimowego spaceru. Brodziłam nawet po kolana w czystym i miękkim jak puch śniegu. Bo ja mieszkam na obrzeżach Gdańska i u nas jest ciągle biało (ha ha!!!) nawet zrobiłam orła śnieżnego no dobrze trzy orły śnieżne- Lecha, Czecha i Rusa:P

    OdpowiedzUsuń
  4. A ja czekam na koniec zimy, bo...... skonczy sie w koncu czas ogrzewania chalupy, i bedzie mozna na energii zaoszczedzic :PP
    A co do zimnych nozek... mam kijowe buty, w takie paskudne pogody zaraz robia mi sie zimne... no to naprawde czas na wiosne, no najwyzszy czas :PP
    Buziaczki :***

    OdpowiedzUsuń
  5. Rosołek? Czemu nie, pomimo zawartej w nim chemii, jednak jest raczej zdrowy. może już nie? Na Twoim miejscu wybrałbym piwo. Odrobina soli jest w nim super. Można być spokojnym o migdałki czy gardło :-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Maju - spróbuj na nóżki nakładać kotka. One GRZEJĄ. Z resztą sama wiesz, bo masz kocię uroczą :)

    Krogulec - piwo to rzecz oczywista :) Rozgrzewające, takie z miodem i goździkiem. A sól - jeszcze tak nie próbowałam. Ile to ta odrobina i jak to tak - z solniczki posolić po prostu? Ja do tej pory tylko płukałam gardło wodą z solą (ale zalecam tylko przy lekkich infekcjach, bo można sobie gardło załatwić na amen lejąc solankę w żywą ranę).

    OdpowiedzUsuń
  7. Szczypta, czyli kilka ziaren soli, które zmieszczą się między kciukiem a palcem wskazującym :-)

    OdpowiedzUsuń