Czytam dzisiaj różne ciekawostki w necie (nie pudelek- nie, nie) i ciśnienie mi wzrasta. Wyglądam za okno - jeszcze gorzej. Mam ochotę wybiec z domu, złapać pierwszego lepszego człowieka i potrząsać nim aż usłyszę, że cokolwiek mu we łbie grzechocze.
Czytam, że oto w rodzinnym moim mieście wycina się w pień mirabelki na osiedlach, bo są groźne (można się pośliznąć na owocu). Przy okazji wycina się i inne drzewa z powodów mi nie znanych. Patrzę, na jarzębinę za oknem obciętą do połowy ponad tydzień temu. Nawet Mąż już zauważa radosną twórczość "speców" od cięcia w centrum miasta i opowiada mi o tym, jak drzewa zostały tam oberżnięte pod linijkę.
Dalej czytam o tym, jak ludzie szkodzą ptakom, bo je dokarmiają. Artykuł pisany chyba przez dziecko z podstawówki. Potem znów wyglądam przez okno, a tam fachman ze spółdzielni kuje i strąca z dachów zamarznięte bryły śniegu i sople - wprost na balkony. Mój karmnik przeżył atak brylska, którego raczej nie przeżyłby człowiek. A śnieg ten przecież tydzień temu można było zgarnąć łopatą - lekki był i niezlepiony.
To jest jakaś paranoja - ludzi myślenie najzwyczajniej boli. O myśleniu w kategoriach konsekwencji tego, co robią - nie wspomnę. Agrrrrrhhhh!