Mała Mi pod poprzednim postem napisała, że tej jesieni jest ciągle głodna. Napiszę więc o czymś, co kalorycznie strzela pod sufit, jest dobre i niepracochłonne. Jem to, kiedy na zewnątrz robi się zimno, wieczorkiem przy dobrym filmie, na kanapie czy gdzie tam człowiek chce - z odpowiednim rozleniwieniem i rozpustą wręcz.
Do wykonania tej rakiety (bo już wcześniej została opisana pyszna bomba kaloryczna) potrzebny jest: banan, trzy kostki czekolady gorzkiej, bądź deserowej, folia aluminiowa, piekarnik. I ręcy :)
Banana obieramy i przekrawamy na cztery części (w poprzek - na takie krótsze kawałki). Pomiędzy każdą część wsadzamy kostkę czekolady. Owijamy folią aluminiową i wsadzamy do rozgrzanego piekarnika. Wystarczy 10 minut w temperaturze 180 stopni C.
Niektórzy nie obierają banana ze skórki - nacinają wzdłuż i w środek wtykają czekoladę. Tak też można i podejrzewam, że wtedy się tak nie paprzą jak ja - wygrzebująca czekoladę z folii aluminiowej.
Dla wyskokowców: banana, w środku, pod skórką - jeśli ktoś zdecyduje się piec w skórce - można skropić/polać rumem. Jeszcze przed upieczeniem, rzecz jasna.
Nie próbujcie jeść tego wynalazku palcami - grozi poparzeniem :)
Rakieta ta idealnie poprawia funkcjonowanie i nastrój - banan dostarcza węglowodanów potrzebnych naszej głowie do sprawnego funkcjonowania, a czekolada podnosi poziom serotoniny -> :D:D:D:D Czekoladożerców (i nie tylko) odsyłam do fajnego artykułu o czekoladzie. Wikipedia też zawiera wiele ciekawych informacji na jej temat.
Tak w ogóle to chciałam napisać o tym, że nie lubię podkładek pod talerze a zeszło mi się na jedzenie :).
Z tymi podkładkami to wszystko dlatego, że kojarzą mi się nieodłącznie z fast foodami. Jeśli w miejscu, które w swojej nazwie ma słowo "restauracja" pani podsuwa mi plastikową podkładkę pod talerz to przestaję czuć się tam komfortowo. Czuję się potraktowana, jak niechluj, któremu z paszczy, widelca i talerza spada jedzenie zasypując pół stołu wokół. Już chyba wolałabym bar na dworcu z przykręcanymi talerzami i łyżką na łańcuchu - tam przynajmniej mogę się tego spodziewać i czuć dokładnie tak, jak tego po owym przybytku oczekuję. Dlatego w domu też nie używam podkładek pod talerze. Co najwyżej - pod dzbanki, czy półmiski a i te muszą być bambusowe, czy insze naturalne. Żadne tam plastiki, choćby z milusimi kociętami były :) Ludzie - gdzie te nasze cudne obrusy???
Niom - to też smacznej soboty Wam życzę i wielu doznań jesienno - kulinarnych. Zdjęcia wstawię, jak już wieczorkiem uraczę się rakietą.
Do wykonania tej rakiety (bo już wcześniej została opisana pyszna bomba kaloryczna) potrzebny jest: banan, trzy kostki czekolady gorzkiej, bądź deserowej, folia aluminiowa, piekarnik. I ręcy :)
Banana obieramy i przekrawamy na cztery części (w poprzek - na takie krótsze kawałki). Pomiędzy każdą część wsadzamy kostkę czekolady. Owijamy folią aluminiową i wsadzamy do rozgrzanego piekarnika. Wystarczy 10 minut w temperaturze 180 stopni C.
Niektórzy nie obierają banana ze skórki - nacinają wzdłuż i w środek wtykają czekoladę. Tak też można i podejrzewam, że wtedy się tak nie paprzą jak ja - wygrzebująca czekoladę z folii aluminiowej.
Dla wyskokowców: banana, w środku, pod skórką - jeśli ktoś zdecyduje się piec w skórce - można skropić/polać rumem. Jeszcze przed upieczeniem, rzecz jasna.
Nie próbujcie jeść tego wynalazku palcami - grozi poparzeniem :)
Rakieta ta idealnie poprawia funkcjonowanie i nastrój - banan dostarcza węglowodanów potrzebnych naszej głowie do sprawnego funkcjonowania, a czekolada podnosi poziom serotoniny -> :D:D:D:D Czekoladożerców (i nie tylko) odsyłam do fajnego artykułu o czekoladzie. Wikipedia też zawiera wiele ciekawych informacji na jej temat.
Tak w ogóle to chciałam napisać o tym, że nie lubię podkładek pod talerze a zeszło mi się na jedzenie :).
Z tymi podkładkami to wszystko dlatego, że kojarzą mi się nieodłącznie z fast foodami. Jeśli w miejscu, które w swojej nazwie ma słowo "restauracja" pani podsuwa mi plastikową podkładkę pod talerz to przestaję czuć się tam komfortowo. Czuję się potraktowana, jak niechluj, któremu z paszczy, widelca i talerza spada jedzenie zasypując pół stołu wokół. Już chyba wolałabym bar na dworcu z przykręcanymi talerzami i łyżką na łańcuchu - tam przynajmniej mogę się tego spodziewać i czuć dokładnie tak, jak tego po owym przybytku oczekuję. Dlatego w domu też nie używam podkładek pod talerze. Co najwyżej - pod dzbanki, czy półmiski a i te muszą być bambusowe, czy insze naturalne. Żadne tam plastiki, choćby z milusimi kociętami były :) Ludzie - gdzie te nasze cudne obrusy???
Niom - to też smacznej soboty Wam życzę i wielu doznań jesienno - kulinarnych. Zdjęcia wstawię, jak już wieczorkiem uraczę się rakietą.
Drobiu, no takiego banana to ja se zaserwuję. Tylko, że od wtorku bo tu takie zwyczaje że od 16 w sobote do poniedziałku, w tym wypadku wtorku sklepy zabite dechami. Wekeend jest.
OdpowiedzUsuńBuziole w nocha.
Czeko, czeko, czekolada = mniam,mniam. W kazdej postaci, nawet z bananem :) Obrusy trzeba prac i prasowac, dlatego powoli odchodza...
OdpowiedzUsuńHannah - ja sobie banana zaserwuję jutro, bo dziś opchałam się na obiad dramatycznie. Co gorsza - zapomniałam kupić czekoladę :(
OdpowiedzUsuńBeatto - mniam i mniam i jeszcze raz mniam.
Ja obrusy mogę prać... tylko, że od przeprowadzki nieustająco jeden mam (i drugi ozdobny) :))
sama chętnie mogę się zaliczyć do czekolubnych :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam,
Paula
Osz, Kuro Kochana, na pokuszenie wodzisz, ach wodzisz...
OdpowiedzUsuńJak tylko odemkną we wtorek sklepy... Tymczasem zadowalam się muffinką jogurtową, upieczoną przez Młodą. Nieważne, że z pudełka. Ważne, że dobre, a co najważniejsze: palcem przy tym nie ruszyłam! :D
Świetny przepis i nie czasochłonny. A ja ostatnio zrobiłam biszkopt z masą cytrynową i choć miałam przepis mocno go zmodyfikowałam i nieskromnie uważam, że wyszedł lepiej niż ten oryginalny.
OdpowiedzUsuńCo do podkładek to wolę serwetki. Czasem ratują mnie z opresji gdy nie mam akurat odpowiedniego obrusu a muszę zakryć niespodziewaną plamę na tym, który położyłam. Obrus zasłania mi brzydki blat stołu, a serwetki poplamiony obrus - same kamuflarze, ha ha ha.
A ja takiego banana robiłam na ognisku w foli aluminiowej:) to jest jedyny deser który wszystkim smakuje, zawsze mi się kojarzy z wakacjami i naszymi spływami kajakowymi:) Pozdrawiam całuję i ściskam jesiennie
OdpowiedzUsuńuwielbiam połączenie banany + czekolada! Na pewno spróbuję :) a ja właśnie zjadłam babeczkę kajmakową z płatkami migdałowymi i za 2,5 zł jestem taaaaka szczęśliwa :D
OdpowiedzUsuńps. zmieniłam adres bloga na http://muuempire.blogspot.com/ :)
Dziewczyny, ale szał słodkościowy żeście mi rozpętały! Ja wracam z wyprawy, a tu same opisy o babeczkach, ciastach...
OdpowiedzUsuńAnullo - dzieci w bilansie wychowawczym potrafią wyjść na plus - napsocą trochę, a potem zjawiają się z muffinką i herbatą i normalnie wzdychasz, żeby tak częściej. Nie mówię tego z własnego doświadczenia, a z obserwacji cudzych pociech/szkodników (ta druga wersja na razie mi bliższa jest - wybacz ;)).
Anno s. - biszkopt uwielbiam i jestem w stanie jeść go na sucho - z małym zaznaczeniem, że musi być to taki prosty, bez dodatków smakowych. Mniam!
Olu - to mam już dwie potrawy, które mogę robić w wersji "piekarnik" lub "ognisko": kociołek góralski i te banany. Choć, jak się człowiek dłużej zastanowi to folia aluminiowa załatwia sprawę z większością potraw.
Didżejko - 2,5 zł, babeczka, kajmak, migdały - jesteś szalona hehe. Nie będę pisać już nic o kaloriach, bo mnie ktoś posądzi o jakieś sprawy z odchudzaniem a mi daleko do tego.
Chociaż ostatnio nie wchodzę w jedne jeansy... ;))