Dylematy egzystencjalne.
Mam dzisiaj okropnie zły nastrój. Nastrój ten wynika z zachowań osób mniej lub bardziej mi znajomych. Po pierwsze (napiszę tu bez ogródek, bo to nic z obgadywania nie będzie) nie mogę dogadać się z kobitą z pewnej galerii. Sprzedała kilka moich precjozów, po czym przelała mi kwotę z sufitu wziętą i do tej pory nie jestem w stanie z niej wydusić za co to i dlaczego tyle. Dzisiaj odbędę z nią decydującą rozmowę telefoniczną.
Po drugie - jestem w kropce. I nie wiem, co zrobić...
Historia prosta: jest znajoma, którą odwiedzam od czasu do czasu (po wypadku nie mam czym jeździć, więc nie zdarza się to często). Znajoma do mnie raczej nie zagląda - mimo, że ma czym swobodnie dojechać. Nie dysponuje ona natomiast czasem ponieważ oprócz pracy poświęca się pasjom. Ostatnio coraz częściej odnoszę wrażenie, że nie mam ochoty wpadać do niej między tańcami, wernisażami a pracą. Nie mam nawet ochoty wpadać na wernisaże - zawsze jestem zapraszana, ale źle się czuję i mam wrażenie, że jestem tam zbędna jako osoba (może przydatna, jako element tłumu - nie wiem). Uściślę, że zajmujemy się podobnymi rzeczami - z tym, że ja marginalnie i raczkująco. Nie wymagam od nikogo, żeby poświęcił mi swój czas, jeśli go nie ma. Ale zastanawiam się, czy przypadkiem nie znalazłam się na końcu długiej listy - daleko w tyle za wszystkimi pasjami i "użytecznymi" ludźmi? Nad czym się zastanawiam - zapytać by można? Ja po prostu nie mam tu znajomych - wszyscy wyjechali w świat. Moje przyjaciółki siedzące w różnych miejscach globu też są w jakiś sposób same. A w tym wieku nawiązywanie przyjaźni nie jest już takie proste, jak kiedyś. Chyba po prostu dam sobie z tą znajomością spokój i zajmę się sobą. Taką będę sobie samotnicą z karmnikiem na balkonie.
A rożki w zasadzie nie srożki - dobre wyszły, takie z jabłkami - wyjęłam je przed chwilą z piecyka. I zajadam. Tak na polepszenie nastroju.
Mam dzisiaj okropnie zły nastrój. Nastrój ten wynika z zachowań osób mniej lub bardziej mi znajomych. Po pierwsze (napiszę tu bez ogródek, bo to nic z obgadywania nie będzie) nie mogę dogadać się z kobitą z pewnej galerii. Sprzedała kilka moich precjozów, po czym przelała mi kwotę z sufitu wziętą i do tej pory nie jestem w stanie z niej wydusić za co to i dlaczego tyle. Dzisiaj odbędę z nią decydującą rozmowę telefoniczną.
Po drugie - jestem w kropce. I nie wiem, co zrobić...
Historia prosta: jest znajoma, którą odwiedzam od czasu do czasu (po wypadku nie mam czym jeździć, więc nie zdarza się to często). Znajoma do mnie raczej nie zagląda - mimo, że ma czym swobodnie dojechać. Nie dysponuje ona natomiast czasem ponieważ oprócz pracy poświęca się pasjom. Ostatnio coraz częściej odnoszę wrażenie, że nie mam ochoty wpadać do niej między tańcami, wernisażami a pracą. Nie mam nawet ochoty wpadać na wernisaże - zawsze jestem zapraszana, ale źle się czuję i mam wrażenie, że jestem tam zbędna jako osoba (może przydatna, jako element tłumu - nie wiem). Uściślę, że zajmujemy się podobnymi rzeczami - z tym, że ja marginalnie i raczkująco. Nie wymagam od nikogo, żeby poświęcił mi swój czas, jeśli go nie ma. Ale zastanawiam się, czy przypadkiem nie znalazłam się na końcu długiej listy - daleko w tyle za wszystkimi pasjami i "użytecznymi" ludźmi? Nad czym się zastanawiam - zapytać by można? Ja po prostu nie mam tu znajomych - wszyscy wyjechali w świat. Moje przyjaciółki siedzące w różnych miejscach globu też są w jakiś sposób same. A w tym wieku nawiązywanie przyjaźni nie jest już takie proste, jak kiedyś. Chyba po prostu dam sobie z tą znajomością spokój i zajmę się sobą. Taką będę sobie samotnicą z karmnikiem na balkonie.
A rożki w zasadzie nie srożki - dobre wyszły, takie z jabłkami - wyjęłam je przed chwilą z piecyka. I zajadam. Tak na polepszenie nastroju.