Po kilkunastu dniach czytania i oglądania książki o różnorakich formach pichcenia cudownych potraw złamałam się i sięgnęłam wgłąb zamrażalnika. Wydobyłam zeń przedostatnią porcję mrożonej dyni i ugotowałam zupę. Zupę mojego dzieciństwa - dyniową z mlekiem i zacierkami. Przecudownie pachnącą, o słonecznym kolorze. Wsunęliśmy z moim Kochaniem po misce tej przepysznej, słonecznej rozpusty na późne śniadanie. Niebo w gębie! Trochę tej boskości wsunęłam również na kolację, przezornie zostawiając odrobinę na jutrzejszy poranek. Bo dyniową to ja mogę jeść na okrągło... Zrobiłam nawet zdjęcie, które moja Druga Połowa skrytykowała mówiąc: - ale tu nie widać tego, co najsmaczniejsze - tych twardych grudek.
Ooooo smacznie wyglada :)) Moze nawet bym sprobowala, choc nie lubie dyniowej :))
OdpowiedzUsuńKurza stopa, Tesknie za Toba Kuro Domowa :PP
Oj ja też tęsknię - mocno. Wspominam i tak myślę, że miałabym z kim iść na jakąś kawę, czy posiedzieć przy choince :) Nawet ugotowałabym jakąś zupę, którą lubisz.
OdpowiedzUsuńOj a ja nigdy nie jadłam, ale tak smacznie wygląda, że kiedyś spróbuję:)
OdpowiedzUsuńojej, jak cudnie wygląda! I pewnie jeszcze lepiej smakuje! Nigdy nie jadłam zupy dyniowej - coś czuję, że muszę to nadrobić! :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam :)
Jeśli będziesz robić Didżejko, to Smacznego! U mnie ostatnia porcja zamrożonej dyni czeka na chwilę ostatecznej desperacji - bo tylko wtedy ja wyciągnę - w końcu jest na wagę złota! :)
OdpowiedzUsuńA przepis można? Bo mam ci ja jeszcze jedną dynię w spiżarni do zużycia i chciałabym ją dobrze zużyć, a nie zmarnować!
OdpowiedzUsuń