Wybraliśmy się dziś wieczorkiem z Mężem moim na rowerową przejażdżkę. Ponieważ lubimy kiedy endorfiny wydzielają się w naszych organizmach, nastawieni pozytywnie wyskoczyliśmy z rowerami na powietrze. Po wczorajszym rowerowaniu mieliśmy mały niedosyt. Zabrakło nam mianowicie 2 km do pięćdziesiątki. Zwykle niepełny wynik kończy się dokręcaniem brakujących kilometrów po osiedlowych ulicach - tym razem aura nam nie pozwoliła. Dziś więc stwierdziliśmy, że zrobimy jakieś 12 do okrągłości. Potem dowiedziałam się, że dobrze byłoby 16 (nie wiem skąd ten pomysł - w ogóle nie jest to okrągła suma ;)) ostatecznie wykonaliśmy plan 22 km.
I trafiła nam się gratka nie lada! Jadąc przez okoliczne miejscowości podziwialiśmy ciągniki, kombajny, domy i hacjendy i wille. Ja jak zwykle obserwowałam (oprócz bacznego skanowania ruchu drogowego i dziur w nawierzchni) ptaszorki: wróble, jaskółki i co tam tylko latało. W pewnym momencie Mąż mój zadziera głowę i pokazuje: bocian. Na latarni nad naszą głową. Buźki roześmiały nam się, bo zwykle to bocian w gnieździe (choćby na latarni). No i zaraz zmartwiliśmy się, bo ZNOWU nie wzięliśmy aparatu! Trudno - stwierdziliśmy, że może jutro przyjedziemy znów, bo pewnie bociek ma gdzieś w pobliżu gniazdo i sobie skacze po latarniach wieczorami. Cóż - ujechaliśmy ze 20 metrów a na dachu pobliskiego domu - znów bociek. Krzyczę - tam, tam jest drugi! Cieszymy się, bo dwa to już coś. Mieszkańcy wsi patrzą już na nas nieco dziwnie. Szczęśliwi przejeżdżamy obok domu z boćkiem, odwracamy głowy i na następnej latarni widzimy dwa na raz. Na słupie energetycznym kolejne dwa. Oczy mamy jak koła młyńskie, jedziemy powoli i za wzniesieniem naszym oczom ukazuje się widok: na co drugiej latarni siedzą bociany (no teraz już drzemy na sobie szaty i wyrywamy włosy z głów - czemu nie wzięliśmy aparatu?!!!). Zaczynam liczyć - do końca drogi widzę 29 bocianów!
Decydujemy, że nie możemy tak tego zostawić i wyciągamy komórkę. Jest już zmierzch, kiepsko widać, ale robimy foty komórką, może chociaż jedno wyjdzie - na pamiątkę.
Chwyciliśmy boćki na latarniach - jeden wspaniale przeleciał mi nad głową. Stałam i gapiłam się jak dziecko, bo nigdy boćków z tak bliska nie widziałam. Na latarni a i owszem siada kos, kawka, sierpówka, dzięcioł nawet... ale bocian? Nacykaliśmy fot - wyszły, jak wyszły - ot, kiepawo, ale coś tam widać:
I trafiła nam się gratka nie lada! Jadąc przez okoliczne miejscowości podziwialiśmy ciągniki, kombajny, domy i hacjendy i wille. Ja jak zwykle obserwowałam (oprócz bacznego skanowania ruchu drogowego i dziur w nawierzchni) ptaszorki: wróble, jaskółki i co tam tylko latało. W pewnym momencie Mąż mój zadziera głowę i pokazuje: bocian. Na latarni nad naszą głową. Buźki roześmiały nam się, bo zwykle to bocian w gnieździe (choćby na latarni). No i zaraz zmartwiliśmy się, bo ZNOWU nie wzięliśmy aparatu! Trudno - stwierdziliśmy, że może jutro przyjedziemy znów, bo pewnie bociek ma gdzieś w pobliżu gniazdo i sobie skacze po latarniach wieczorami. Cóż - ujechaliśmy ze 20 metrów a na dachu pobliskiego domu - znów bociek. Krzyczę - tam, tam jest drugi! Cieszymy się, bo dwa to już coś. Mieszkańcy wsi patrzą już na nas nieco dziwnie. Szczęśliwi przejeżdżamy obok domu z boćkiem, odwracamy głowy i na następnej latarni widzimy dwa na raz. Na słupie energetycznym kolejne dwa. Oczy mamy jak koła młyńskie, jedziemy powoli i za wzniesieniem naszym oczom ukazuje się widok: na co drugiej latarni siedzą bociany (no teraz już drzemy na sobie szaty i wyrywamy włosy z głów - czemu nie wzięliśmy aparatu?!!!). Zaczynam liczyć - do końca drogi widzę 29 bocianów!
Decydujemy, że nie możemy tak tego zostawić i wyciągamy komórkę. Jest już zmierzch, kiepsko widać, ale robimy foty komórką, może chociaż jedno wyjdzie - na pamiątkę.
Chwyciliśmy boćki na latarniach - jeden wspaniale przeleciał mi nad głową. Stałam i gapiłam się jak dziecko, bo nigdy boćków z tak bliska nie widziałam. Na latarni a i owszem siada kos, kawka, sierpówka, dzięcioł nawet... ale bocian? Nacykaliśmy fot - wyszły, jak wyszły - ot, kiepawo, ale coś tam widać:
Jeśli myślicie, że to był koniec mojego liczenia to nieeeee :) To, że droga ma zakręt nie znaczy, że się przygoda kończy. Liczyłam bociany dalej: na domach, na drzewach, na latarniach, szybujące nad polem. Doszłam do 48 i przestałam, bo niechybnie wpadłabym pod jakiś samochód jadąc zygzakiem po ulicy. Później tylko pokrzykiwałam - o tam, i tam! Bociany były wszędzie! Były piękne i siedziały gdzie okiem sięgnąć.
Oszacowałam, że było ich ponad 60 (słownie: sześćdziesiąt!). Nie widziałam czegoś takiego jak żyję. Cieszyliśmy się, jak dzieci. Nasza rowerowa wyprawa okazała się być cudna. Teraz aparat będziemy trzymać przy drzwiach w przedpokoju :). Chociaż ciężko będzie przebić tak wspaniałe wydarzenie, jak dzisiejsze!
Oszacowałam, że było ich ponad 60 (słownie: sześćdziesiąt!). Nie widziałam czegoś takiego jak żyję. Cieszyliśmy się, jak dzieci. Nasza rowerowa wyprawa okazała się być cudna. Teraz aparat będziemy trzymać przy drzwiach w przedpokoju :). Chociaż ciężko będzie przebić tak wspaniałe wydarzenie, jak dzisiejsze!
Wow, no to takiego spedu bocianow to ja nie widzialam jeszcze!!!
OdpowiedzUsuńA w ogole na latarni stojacych to juz kompletnie nie widzialam!!! Niesamowite :)))
W ogole to tez musze sobie rower sprawic!! :)
No i skoro wycieczki juz sa to znaczy, ze sie dobrze czujesz!! Cale szczescie :)) Buziaczki :***
Maju - od wczorajszego szału obżarstwa, które - jak wiesz - zaszkodziło mi, do dzisiejszego wieczoru przeszło. Dodatkowe kilometry na rowerku pomogły. Gdyby nie zdjęcia pomyślałabym, że mam halucynacje po wczorajszym przegięciu kalorycznym.
OdpowiedzUsuńKura - to idzie jesień. Bociany zaczynają zbierać na wiece przed odlotem.
OdpowiedzUsuńA swoja drogą widok naprawdę mieliście niezwykły. My też widzieliśmy kilka lat temu bociani spęd (setki łażące po łące), ale to było nad Biebrzą, więc zaskoczenie nie było tak wielkie.
Warto takie momenty uwieczniać:-) Zdjęcia wcale nie są takiej złej jakości - co najważniejsze widać;)
OdpowiedzUsuńJa na raz widziałam maksimum 10:-) Ale 60??? Hmn... warto zapamiętać takie cudne chwile:-) Pozdrówki!
Kurcze, cały czas mnie zastanawia, że się Wam chciało tak jechać i liczyć i liczyć :)
OdpowiedzUsuńKasiu - te setki to też musiało być coś niesamowitego :) Może kiedyś dotrę nad Biebrzę i zobaczę to wszystko na własne oczy.
OdpowiedzUsuńA liczyć i liczyć mi się chciało, żeby potem Wam o tym pisać i pisać :)
Ladybird - zdjęcia jeszcze przeszły przez magiel edytora zanim wrzuciłam je tutaj. Teraz nie ruszę się nigdzie bez aparatu. Dwóch. I telefonów - też dwóch :) Chwila zapamiętana i uwieczniona.
Tak, potwierdzam - bociany są wszędzie! Całe zatrzęsienie widziałam ich po drodze Wwa-Gdańsk, "wte i wewte", w przeróżnych kombinacjach.
OdpowiedzUsuńWidok lecącego boćka to podobno wróży podróże, to mi R. zawsze powtarza... :0)
Kiedyś w Egipcie na pustyni widziałam tyle bocianów. Był marzec i najwyraźniej wracały na północ. Obsiadły drogę i pustynię dookoła, tworząc biało-czarny dywan. Za nic nie dało się przejechać, bo boćki ucięły sobie zbiorową drzemkę, zmęczone pewnie długą podróżą i nie chciały się ruszyć. Dopiero chóralne trąbienie kilkunastu autokarów wybudziło je na tyle, żeby leniwie ruszyły się z drogi. Były ich tam setki. Niezapomniany widok. I też plułam sobie w brodę, że akurat nie miałam aparatu:-)
OdpowiedzUsuńDo bocianów też tęsknię...:)
OdpowiedzUsuń;) dobrze, że słownie napisałaś, bo już miałam problemy :P
OdpowiedzUsuńJa też jeżdżąc do pracy ostatnio codziennie widuję bociany :) wprawdzie nie 60 (słownie: sześćdziesiąt :P), ale widuję :) piękne to ptaszki, albo ptaszyska (choć to brzmi nieładnie...) miły wycieczek rowerowych Wam życzę :)
No takiej wycieczki rowerowej to można Ci tylko pozazdrościć. Zapewne w atrakcyjnej dla nich okolicy mieszkasz: jakaś dolina większej rzeki, pola czy łąki. Muszą mieć teraz dobre miejsca na swoje sejmiki. To zgrupowanie zapewne takiemu czemuś służyło.
OdpowiedzUsuń;)))))
OdpowiedzUsuń