poniedziałek, 19 listopada 2012

Zakupy spożywcze online - czy to ma sens?


Moją pierwszą myślą, kiedy zobaczyłam możliwość zakupów spożywczych (i okołodomowych) przez internet, było: "przecież to bez sensu - co to za problem wyjść z domu, przedreptać do sklepu obok, kupić ser, mleko, masło i chleb? Przecież trzeba obejrzeć, pomacać, wybrać. Nieee - to jakiś absurd." Tak było. Wszystko jednak - jak się okazało - zależy od punktu widzenia. 

Od kiedy mieszkam na osiedlu oddalonym spory kawałek od centrum i nie mam samochodu zakupy ograniczyłam do sklepu obok. W tym sklepie nie wszystko czego potrzebuję jest dostępne. Opakowania niektórych produktów są małe i relatywnie droższe niż w dużych sklepach. Efekt - do sklepu biegam często i płacę dosyć dużo. Zdecydowałam się dokonać zakupów online w hipermarkecie po dogłębnej analizie charakteru potrzebnych mi produktów, biorąc pod uwagę ciężar, gabaryty i inne cechy - tak, aby się nie naciąć, a jednocześnie sprawdzić jak to działa. 

Strona zakupów była przejrzysta i nie miałam problemów z założeniem swojego konta. Można wpisać tylko jeden adres dostawy, ale zawsze można go zmienić. System płatności kartą z góry lub przy odbiorze. Strony z produktami czytelne i proste. Powiedziałabym minimalistyczne.
Na pierwszy ogień poszły produkty sypkie - ryż, soczewica, cukier, mąka, kawa, płatki śniadaniowe. W sumie ponad trzy kilo. Następnie produkty w puszkach takie jak groszek zielony, cieciorka. Bez obawy do wirtualnego koszyka wrzuciłam olej, wodę mineralną, soki owocowe. W tym momencie w koszyku było już prawie osiem kilogramów.
Zanurkowałam w nabiał: tutaj wyłamałam się z konwencji i dokonałam zakupu innego niż zwykle rodzaju białego sera. Zanim go dodałam do zakupów zrobiłam to czego na zwykłych zakupach zwykle zrobić mi się nie uda - weszłam na stronę producenta i poczytałam kto zacz i gdzie produkuje. Wybór był trafiony w dziesiątkę - kupiłam bardzo dobry ser twarogowy. Do koszyka trafiły również jogurty, desery mleczne i mleko, mleko zsiadłe (czeka na degustację) oraz margaryna. Wzięłam też ser żółty na wagę w plastrach. Jak się domyślacie waga moich zakupów zaczęła oscylować w okolicach jedenastu kilo.


Kolejny "bezpieczny" dział zakupowy to chemia domowa. Jako że wcześniej zrobiłam zakupy w drogerii proszki i płyny do prania nie były mi potrzebne. Zaopatrzyłam się natomiast w dwie duże rolki ręczników papierowych (jakby nie było w sumie około kilograma i nieporęczne) oraz saszetki z odkamieniaczem do czajnika. Ten ostatni produkt to rzecz, o której zwykle zapominam albo nie mogę znaleźć w sklepie.
Nie mogłabym oczywiście odpuścić sobie zakupów bez lekkiego ryzyka - zahaczyłam więc o dział warzywno-owocowy. Byłam bardzo ciekawa co też do mnie przyjedzie. Kupiłam grejpfruty, banany, brokuła, cebulę oraz... dwa kilo ziemniaków. Z ziemniakami sprawa bardzo ciekawa. Tak, jak idąc do lokalnego warzywniaka nie wiem co tak naprawdę kupuję - gatunek ziemniaka jest mi nieznany - tak w markecie mogłam wybrać sobie spośród kilku dostępnych. Ziemniaki ładnie opisane z zaznaczeniem do czego się nadają. 
Na koniec skoczyłam do działu łakoci po czekoladę i ciasteczka.
W sumie zakupy ciężarem osiągnęły co najmniej piętnaście kilogramów. Łatwo się domyśleć, że sama jedna nie dałabym rady przewieźć ich tramwajem do domu. Podejrzewam, że w dwójkę tez mielibyśmy z tym problem (mimo, że Mąż zacnej postury). 
Kliknęłam na zamówienie i zarezerwowałam termin. Tutaj ciekawostka - w zależności od pory dnia dostawa kosztuje różnie. Ja zamówiłam dowóz na późny wieczór, co kosztowało mnie całe 5,98 zł. Zdecydowałam się również zapłacić przy odbiorze. To dla mnie wygodny sposób.

W dniu dostawy, wieczorem bardzo miły pan zameldował się pod moimi drzwiami wraz z wózkiem wielopiętrowo zapakowanym plastikowymi kontenerkami. I zaczął wypakowywać... Dostałam do przejrzenia listę produktów, informacje, że trzech z zamówionych nie było, a dwa są zamiennikami - mleko półtłuste zamiast pełnego i inny deser ryżowy. Miałam wybór - brać lub nie. Wzięłam, bo akurat niewielka to różnica. Porozmawiałam miło z dostawcą, usłyszałam, że wcale nie takie duże te moje zakupy, zapłaciłam. W sumie moje zakupy kosztowały 151 zł.

Wszystkie produkty były dokładnie takie jak zamówiłam. Warzywa i owoce OK. Banany dojrzałe - takie jak akurat lubię (niektórzy mogliby kręcić nosem), brokuł świeży. Na siłę mogłabym się czepiać, że jeden banan miał urwany ogonek i pękniętą skórkę, a puszka z cieciorką była lekko wgnieciona. Co do produktów nie mam po prostu zastrzeżeń. 

Plusy i minusy zakupów online w markecie:

PLUSY:
- wybór i ceny normalnie jak w markecie
- nie trzeba zwracać uwagi na ciężar i gabaryty
- łatwo znaleźć potrzebny produkt
- można w międzyczasie sprawdzać produkt i opinie o nim w internecie
- można robić zakupy tak długo, jak nam to odpowiada
- można zmieniać zamówienie (do późnego wieczora dnia poprzedzającego dostawę)
- nie trzeba wysłuchiwać gderania i poganiania małżonka
- ciężej kupić niepotrzebną rzecz (oszczędzamy)
- cena dostawy

MINUSY:
- produktu nie weźmiemy do ręki żeby obejrzeć (szczególnie uciążliwe w przypadku warzyw, owoców)
- nie wszystkie produkty na stronie mają zdjęcia
- nie przeczytamy etykiety (wiele produktów ma opisy, ale nie zawsze, czasem brak składu)
- odpada przyjemność krążenia miedzy ludźmi i chłonięcia atmosfery (jeśli ktoś to lubi)
- mimo, że nie kupujemy niepotrzebnych "przydasiek" nie ma możliwości, żeby kupić przypadkiem coś ciekawego co okaże się nowym fajnym zakupem lub czegoś czego nie ma na liście a "rzuciło się nam właśnie w oczy"
- duża ilość foliowych reklamówek

Ten ostatni punkt jest dla mnie - amatorki wielorazowych płóciennych toreb - wyjątkowo uciążliwy. Moje zakupy zostały dostarczone w 14 foliowych siatkach. Zdecydowanie zbyt wielu. Być może uda się następnym razem dodać w notkach do dostawcy taką uwagę, żeby ograniczono te foliówki jeśli się da.


Ponieważ to był mój "pierwszy raz" zrobiłam takie standardowe zakupy. Teraz pewnie dokonam pewnych zmian i będą zdecydowanie bardziej "obszerne" - szczególnie jeśli chodzi o produkty z dłuższym terminem przydatności: woda, soki, puszki, ryże, makarony itp. Cena dowozu jest tu ogromnym plusem. 

Szczerze polecam takie zakupy jeśli nie macie możliwości zrobienia ich w tradycyjny sposób. Jednocześnie popieram nasze lokalne, polskie sklepiki i na pewno nie zrezygnuję z zakupów w nich - niektóre produkty są tu po prostu lepsze i moje codzienne zakupy (jajka, chleb, wędliny, mięso, warzywa...) na pewno nie ulegną jakiejś diametralnej zmianie.

czwartek, 15 listopada 2012

Heloł doktorku

Ból mięśni po historii z ostatniego wpisu utrzymywał się jakiś czas, ale przeszedł. Oczekiwanie na pieniążki trwało... długo. W końcu zostałam łaskawie obdarowana połową tego, co mi się należało. Gość miał minę nietęgą i zachowywał się jakby chciał spitalać jak tylko wręczył mi pieniądz. I dobrze - niech się wstydzi. Nasłuchałam się wcześniej jak bardzo zaangażowany jest w działania swojej wspólnoty kościelnej i powinien się wstydzić bycia hipokrytą do kwadratu. Jak widać dla niego religia to jedno a uczciwość i świat to drugie.

To jest jesień, a nie jakieś wrzody...
W każdym razie temat zakończony. Mam to z głowy. Teraz biegam troszkę do doktorka. Z wyników badań nie wynika nic, ale mnie boli i gniecie, jak przy jesiennych wrzodach :) A chciałoby się wyjść na słodkie ciacho, lampkę wina, czy kawę z mlekiem.... nic z tego jak na razie - jadę na gotowanym, duszonym i lekkostrawnym. Biegnę do gastromagika - zobaczymy co powie.


 A późnym wieczorem dzisiaj pojawi się wpis o tym, jak pierwszy raz zrobiłam zakupy spożywcze on-line i czy się to opłaca.

 Zbolała lekko Kura naskrobała...